Strony

poniedziałek, 29 lipca 2019

"Cecylio, obudź się!" Dorota Wójcik - recenzja

  Spodziewałam się wszystkiego. Naprawdę wszystkiego. Ale nie tego, że ta powieść mnie się nie spodoba 😱


  Początkowo zamierzałam w ogóle o niej tutaj nie napisać, bo ci, którzy mnie znają doskonale wiedzą, że ja nie lubię krytykować i pewne rzeczy wolę po prostu przemilczeć, żeby nikomu nie sprawić przykrości. A z racji tego, że książkę zamówiłam sama, teoretycznie nie miałam obowiązku o niej pisać.
  Jednak po tym, jak kilka dni temu umieściłam jej zdjęcie na moim instagramie i cieszyło się ono sporym zainteresowaniem, kilka osób było ciekawych mojego zdania o Cecylii. Dlatego też postanowiłam, że jednak podzielę się z Wami moimi wrażeniami na temat literackiego debiutu Doroty Wójcik, który ukazał się nakładem wydawnictwa LIRA.
  I już mnie wszystko na tę myśl boli... Wszystkich, którym ta powieść się podobała przepraszam, ale nie mogę inaczej. Ja Wam wierzę. Wierzę, że ona może się podobać. Być może trafiła do mnie po prostu w złym czasie...


  Zacznijmy od tego, że ja kupuję naprawdę mało książek (1-2 max miesięcznie), chociaż chciałabym, żeby było inaczej.
  Zanim dokonam zakupu analizuję opis kilka razy, przyglądam się okładce (bo wbrew pozorom ma ona ogromny wpływ na decyzję), czasami czytam pierwsze opinie w sieci; sprawdzam też wydawnictwo. I jeżeli nie jest to debiut również prześwietlam autora/ autorkę. I kiedy ostatecznie decyduję się na zakup, to jestem święcie przekonana, że to będzie dobry wybór.
  Tym razem nie było inaczej. Nie ukrywam, że miałam chrapkę na tę książkę, odkąd tylko zobaczyłam ją w zapowiedziach jednego z moich ulubionych wydawnictw, czyli wydawnictwa LIRA.
  Z miejsca spodobała mi się okładka. Taka kolorowa, lekko zwariowana i szalenie optymistyczna. Sami musicie przyznać, że jest wprost rewelacyjna! Momentalnie zaintrygował mnie też opis, który znajdziecie troszkę niżej. Ale czekałam na impuls, który skłoni mnie do natychmiastowego zakupu.
  I wtedy za sprawą facebooka zaczęły docierać do mnie wieści, że czytelniczki są zachwycone perypetiami głównej bohaterki i świetnie bawią się w jej towarzystwie. I to było to. Pomyślałam sobie: Ha! Wreszcie cię znalazłam!
  Bo ja może nie sprawiam takiego wrażenia, ale lubię się świetnie bawić podczas lektury. I czekałam na powieść, która rozbawi mnie do łez. Od której rozboli mnie brzuch ze śmiechu, a ludzie będą patrzeć na mnie, jak na wariatkę, a ja będę to miała gdzieś, bo będzie się liczyło tylko tu i teraz, czyli ja i książka. Niestety rewelacyjna komedia obyczajowa okazała się raczej komedią absurdu.

  Każdy zna powiedzenie, że co za dużo, to niezdrowo. I ta powieść jest tego najlepszym przykładem. W tej książce nie było praktycznie strony, żeby nie została wypowiedziana jakaś śmieszna kwestia albo zabawne porównanie, żeby nie wydarzyła się jakaś wpadka lub żeby nie było kontynuacji tej "śmiesznej" sytuacji na kolejnych kartach powieści. Tego było tak dużo, że w pewnym momencie przestało to być po prostu realistyczne.
  Żeby to zobrazować, przytoczę Wam kilka sytuacji, powiedzmy, że do punktu kulminacyjnego całej akcji, czyli momentu otrzymania przez tytułową bohaterkę kłopotliwego spadku, żeby za bardzo Wam nie spojlerować.

  Żebyście się nie pogubuli najpierw opis ⬇
  Czasem, kiedy Ci się wydaje, że gorzej być nie może, otrzymujesz kłopotliwy spadek… Cecylia wiedzie spokojne i ustabilizowane życie, które płynie sobie bezpiecznym torem. Wkrótce jednak bohaterka zamieni dryfującą łódkę na rollercoaster, który nie zwolni tempa nawet na chwilę! Kiedy problemy Cecylii zaczynają się piętrzyć, jej małżeństwo się sypie i wydaje się, że gorzej już być nie może, kobieta dostaje wiadomość o śmierci wuja Leopolda. To jemu zawdzięcza swoje imię, które oznacza „niewidoma” i które uważa za przekleństwo. Nadszedł czas, by przejrzeć na oczy… Cecylio, obudź się!

  A teraz konkrety.
  "Cecylio, obudź się!" rozpoczyna się w momencie, w którym nasza bohaterka dowiaduje się, że jej mąż ma kochankę. To, co następuje potem co prawda mnie nie rozbawiło, ale mogę uwierzyć w ten szał, w który wpadła Cecylia i w to, co w efekcie spotkało niewiernego małżonka.
  Ale potem rozpoczyna się prawdziwy cyrk.
  Najpierw "poznajemy" listonosza, którego kobieta nigdy nie widziała, bo ten zawsze rzuca listy przez płot i szybko odjeżdża. A polecone, to co? Podpisują się same?
  Potem Cecylia musi błyskawicznie zbierać się na pogrzeb wuja, bo wspomniany już listonosz lubi przetrzymywać listy w skutek czego kobieta ma tylko dzień, żeby dotrzeć do miejsca pochówku. Ale sorry, od dobrych kilkunastu lat wszyscy mają telefony i raczej nikt już nie wysyła telegramu, nawet z informacją o śmierci kogoś z rodziny. Ale ok - to jest "komedia" i coś musi się tutaj dziać. Przymykam na to oko.
  Drogę na pogrzeb i to, co dzieje się w międzyczasie (kto w ten sposób wybiera sukienkę na jakąkolwiek uroczystość?) pominę, bo to nie jest szczególnie istotne, ale pogrzeb, to już jest przegięcie.
  Ja rozumiem, że wujaszek zafascynowany Chinami chciał mieć chiński pogrzeb (i żeby nie było, ja nic nie mam do innych wyznań, niech każdego chowają wedle jego życzenia), ale co w takim razie robił tam polski ksiądz? Ja się za bardzo na tym nie znam, ale raczej żaden duchowny nie zaakceptowałby tego wszystkiego, co się tam wydarzyło : traktora, dziwnych figurek, płaczek, przebieranek i cudów na kiju. To było tak absurdalne, że nawet nie chce mi się o tym więcej pisać.
  Czarę goryczy początkowo przelał duet notariusz - zastępca, tak nierealni, że doszłam do wniosku, że autorka wytrzasnęła ich z kosmosu. To się po prostu nie mogło wydarzyć. Na szczęście w tej kwestii autorka na koniec wyszła z twarzą.
  W ogóle cała rodzina Cecylii była... szalona. Jedną zwariowaną bohaterkę, która ciągle ładuje się w kłopoty i ekscentycznego wuja - trupa mogłabym zaakceptować. Ewentualnie jeszcze jakiegoś małego łobuziaka i kochanko - rusałko - czarownicę, ale kiedy każdy, bez wyjątku, czy to ciotka, czy wujek, czy kuzynka, czy sąsiad itd. są "zabawni" lub dziwni (o! przerysowani - tego słowa szukałam) do granic możliwości, to ja mówię pas.


  I w tym momencie dochodzimy do bardzo ciekawej kwestii, która chyba najbardziej przemawia za tym, że jednak warto sięgnąć po tę książkę.
  Uwierzcie mi, że podczas czytania kilkukrotnie ją zamknęłam i odłożyłam na półkę w poczuciu przegranej, czyli krótko mówiąc wyrzuconych w błoto trzech dych, po czym, uwaga, po 10-15 minutach wyciągałam ją z powrotem i wracałam do lektury, bo byłam ciekawa, co jeszcze spotka naszą bohaterkę. Hmmm, dziwne...

  Wypadałoby zrobić teraz jakieś krótkie podsumowanie, żeby wyodrębnić plusy i minusy, prawda?
  Do plusów zdecydowanie należy zaliczyć pierwszoosobową narrację, bo w tego typu powieściach takie rozwiązanie sprawdza się najlepiej.
  Poza tym cała "konstrukcja" powieści też jest ok.
Co prawda nie polubiłam głównej bohaterki, ale była ciekawym fundamentem całej historii (co ja plote?).
  Pomysł też należy zaliczyć do zalet tej książki, bo fabuła sama w sobie nie była zła. Ba! Napiszę nawet więcej ; po otrzymaniu spadku zrobiło się nawet w miarę znośne.
  I oczywiście akcja - rollercoaster to się może schować przy tempie tej historii. Ale...

  Wady? Absurd. Absurd. Absurd. I jeszcze raz absurd. I to taki, że ani razu się nie zaśmiałam 😱 A tak na to czekałam. Próbowałam to sobie wszystko wyobrazić i w ogóle to do mnie nie trafiało.
  I w tym momencie, jestem przekonana, że część z Was powie : pewnie za dużo oczekiwałaś / za bardzo się nastawiłaś / powinnaś wyluzować itp. A ja Wam mówię (teraz przekonamy się, ile osób dotrwało do tego momentu 😉), że żart, to żart. I albo śmieszy, albo nie, bez względu na okoliczności.

  A mnie to nie bawiło, a powinno...

  Edit 30/07/2019 : Chciałabym w tym momencie dodać, że książka trafiła w ręce mojej koleżanki, od której dostałam właśnie wiadomość, że już dawno nie czytała tak lekkiej i zabawnej powieści. Sami zatem widzicie, że co osoba, to inne zdanie 😉 Najlepiej będzie, jeżeli przekonacie się sami 🙋

sobota, 27 lipca 2019

"Paleta marzeń. Zgubione szczęście" Małgorzata Falkowska (recenzja)

  My, czytelnicy, często spotykamy się z pytaniem jakie zakończenie wolimy - klasyczny happy end z miłością, lub uratowanym bohaterem na pierwszym planie, czy jednak bardziej tragiczny koniec z dramatycznym rozstaniem, trupem w szafie lub zawałem we własnym łóżku ze strachu?
  Cóż, ja należę do osób, które owszem, lubią szczęśliwe, zwłaszcza romantyczne zakończenia, ale doceniają też te mrożące krew w żyłach, które nie pozwalają szybko o sobie zapomnieć.
  Ale absolutnie nie zgadzam się na takie rozwiązanie, jakie w drugiej części "Palety" zaserwowała nam Małgorzata Falkowska. Małgosiu, oficjalnie strzelam focha jak stąd (czyli z krzesła, na którym właśnie siedzę) do Warszawy (a to 40 km!)!
  A przecież zaczęło się tak dobrze...


  Nasi główni bohaterowie : Magda, Alek i mała Pola wreszcie tworzą szczęśliwą rodzinę. Wiodą w miarę stabilne życie w Łodzi z dala od przeszłości (a jeżeli już o przeszłości mowa, zachęcam Was do zapoznania się z recenzją pierwszej części ➡ "Paleta marzeń" ) i cieszą się swoim towarzystwem.
  Wszystko zmienia się, gdy pewnego dnia Pola znika z przedszkola, a nasi bohaterowie muszą wrócić do domu. Błyskawicznie wychodzi na jaw, że sprawcą porwania jest były mąż Magdy, który w tym wszystkim ma jednak pewien cel, co w efekcie mocno wystawia na próbę związek kobiety i Alka.
  Na szczęście naszym bohaterom szybko udaje się dojść do porozumienia i gdy wydaje się, że wszystko już wróciło do normy i nic już nie stoi na przeszkodzie wspólnej przyszłości Magdy i ulicznego malarza, Pola znowu znika.
  Kto tym razem stoi za porwaniem dziewczynki? Czy to oznacza już koniec sielanki?


  Generalnie, to ja tu widzę same plusy.
  Powieść czyta się błyskawicznie, bo w historiach Małgorzaty Falkowskiej zawsze dużo się dzieje.
  Akcja jest fajnie poprowadzona, z kilkoma naprawdę mocnymi zwrotami akcji. Nie ma zbędnych opisów.
  Bohaterowie są sympatyczni (w większości), ale nawet ci główni mają swoje wady. Magda np. czasami zbyt poważnie podchodzi do życia, zwłaszcza w momentach, w których naprawdę może wyluzować. Alek z kolei na pierwszy rzut oka wydaje się facetem idealnym, w rzeczywistości jednak bywa zaborczy, chociaż nie zdaje sobie z tego do końca sprawy. A Polka - oj Pola to przykład typowego przedszkolaka, który świat chłonie jak gąbka (znam to z doświadczenia).
  Taki zabieg czyni ich bardziej "ludzkimi". Są nam bliżsi, bo borykają się z takimi samymi problemami jak my. I to jest świetne.

  A potem przychodzi zakończenie i czar pryska. Ja się pytam - jak ja teraz wytrzymam do premiery trzeciego tomu?! Jak?!
  A teraz już tak całkiem poważnie. W sytuacji takiej jak ta, kiedy już wiadomo, że ukazanie się kolejnej części jest tylko kwestią czasu, mogę przymknąć na to oko, ale nie cierpię takich otwartych zakończeń, kiedy kompletnie nie wiadomo kiedy, i czy w ogóle można spodziewać się premiery kontynuacji.
  Najbardziej lubię takie zakończenia jak w "Palecie marzeń" (część pierwsza), gdzie koniec zamyka pewien etap. Bo prawda jest taka, że ten tajemniczy sms z pierwszego tomu mógł, ale wcale nie musiał być impulsem do napisania kontynuacji.
  Ja oczywiście cieszę się przeogromnie, że ta historia ma ciąg dalszy, bo bardzo polubiłam paletowych bohaterów i ich perypetie.
  Ale proszę, i to tyczy się nie tylko Małgosi, nie doprowadzajcie mnie takimi emocjami do zawału serca 😱 Drugi raz mogę tego nie wytrzymać 😉 Naprawdę chcecie mieć mnie na sumieniu?

  Recenzja powstała dzięki uprzejmości autorki, Małgorzaty Falkowskiej oraz Wydawnictwa LIRA
www.wydawnictwolira.pl. Dziękuję 😘


poniedziałek, 22 lipca 2019

Zapowiedzi i nowości wydawnicze - lato 2019

  Moi Drodzy, zapraszam Was na kolejne zapowiedzi i nowości na rynku wydawniczym. 
  Postaram się, żeby nie było ich za dużo, ale za to, żeby były dobre 👍 
  Zatem kawka / herbatka w dłoń i zabieramy się za lekturę 📚



  A zaczniemy od propozycji Wydawnictwa LIRA, czyli powieści "Cecylio, obudź się!" Doroty Wójcik, która zwróciła na siebie moją uwagę ciekawym opisem i pełną optymizmu okładką.
  Szczerze mówiąc, brakuje mi takiej porządnej komedii obyczajowej, przy której będę płakać ze śmiechu. Mam zatem wobec tej książki spore oczekiwania.
  Teraz czas na opis i przechodzimy szybciutko do kolejnej propozycji.

  Rewelacyjna komedia obyczajowa!
  Czasem, kiedy Ci się wydaje, że gorzej być nie może, otrzymujesz kłopotliwy spadek…
  Cecylia wiedzie spokojne i ustabilizowane życie, które płynie sobie bezpiecznym torem. Wkrótce jednak bohaterka zamieni dryfującą łódkę na rollercoaster, który nie zwolni tempa nawet na chwilę!
  Kiedy problemy Cecylii zaczynają się piętrzyć, jej małżeństwo się sypie i wydaje się, że gorzej już być nie może, kobieta dostaje wiadomość o śmierci wuja Leopolda. To jemu zawdzięcza swoje imię, które oznacza „niewidoma” i które uważa za przekleństwo. Nadszedł czas, by przejrzeć na oczy… Cecylio, obudź się!
  Przekonaj się, że na każdym etapie życia warto zmienić kurs i zawalczyć o swoje marzenia!


  Premiera 24/07/2019



💠💠💠💠💠💠💠

  Na informację o tej książce trafiłam całkiem przypadkiem na fp Wydawnictwa Zielona Sowa, które do tej pory kojarzyło mi się z książkami wyłącznie dziecięcymi. A okazuje się, że Zielona Sowa może się pochwalić całkiem sporym dorobkiem, jeżeli chodzi o powieści dla starszych odbiorców
  I chociaż "Żyli długo i szczęśliwie" autorstwa Katy Cannon (premiera 17/07/2019) jest przeznaczona dla czytelników 15+, to sama mam ochotę na tę książkę. Przeczytajcie opis i koniecznie dajcie znać, co o tym sądzicie. 

  Megan wie, czego chce od życia i zamierza to zdobyć bez względu na to, co powiedzą jej rodzice.
  Eliot dawno już zrezygnował ze wszystkich swoich planów na przyszłość i wtedy pojawia się Megan z propozycją, która zmieni jego życiowe plany na zawsze. Razem wyruszają w podróż, aby uciec z rodzinnego miasta i gonić za marzeniami. Ale życie to przygoda, której nawet Megan nie jest w stanie przewidzieć.
  Powieść o pogoni za marzeniami i chwytaniu dnia, takiego jakim jest.


💠💠💠💠💠💠💠

  To zestawienie nie mogłoby się obyć bez propozycji typowo dla najmłodszych od Egmont Polska.
  "Dobranocka dla Batmana" Marcela Szpaka (tekst oryginału Michael Dahl) to coś dla dzieci, które rozpoczęły już samodzielną naukę czytania. Premiera co prawda jest przewidziana dopiero na 19 września, ale ja już zamówiłam swój egzemplarz w przedsprzedaży.
  Młody będzie zachwycony 😉 Ale póki co - cicho sza, bo to ma być niespodzianka 🙋

  Każdego dnia Batman rusza do akcji. Mieszkańcy miasta zawsze mogą na niego liczyć – pomaga ludziom i dba o porządek. Każdego dnia mały chłopiec rusza na misję. Pomaga bliskim i dba o porządek w pokoju. Jest zupełnie jak Batman!

💠💠💠💠💠💠💠

  Ten wpis to również idealna okazja, aby wspomnieć Wam, że Wydawnictwo WasPos wraz z Adrianą Rak szykuje nowe, poprawione wydanie "Uwikłanych".
  Literacki debiut Adriany swego czasu ukazał się pod patronatem medialnych ksiazkowepodrozeanny, więc sami rozumiecie, że po prostu musiałam o tym wspomnieć. Recenzję "Uwikłanych" znajdziecie tutaj ➡ KLIK.
 Pracę nad ostateczną wersją jeszcze trwają, ale okładka jest już gotowa. Podoba się Wam?



  Wygląda na to, że to wszystko, co dla Was przygotowałam tym razem. Tego typu wpisy na pewno będą regularnie się tutaj pojawiać, bowiem sami musicie przyznać, że ostatnio na polskim rynku wydawniczym naprawdę dużo się dzieje. 
  Wydawnictwa prześcigają się, aby dogodzić swoim czytelnikom. Czuję, że jeszcze wiele wartościowych książek przed nami. Nawet takich, które jeszcze nie powstały 😉

poniedziałek, 15 lipca 2019

"Chłopak, którego nie było" Elżbieta Rodzeń - recenzja przedpremierowa.

  OMG! Co to było?!


  Najpierw zakochałam się w okładce. Potem zaintrygował mnie opis. Na koniec treść wprawiła w prawdziwe osłupienie. Śmiało mogę napisać, że to jedna z najpiękniejszych historii o miłości, jakie czytałam. Jednak nie jest ona dla wszystkich...


  Martyna, główna bohaterka najnowszej powieści Elżbiety Rodzeń, pracuje w nadmorskim pensjonacie swoich rodziców. Harując całymi dniami nie widzi dla siebie żadnej innej, lepszej perspektywy na przyszłość, mimo że jej jedyna przyjaciółka Ada nieustannie namawia ją na zmiany.
  Dziewczyna, kompletnie pozbawiona przez najbliższych poczucia własnej wartości nie ma w sobie jednak dość odwagi, by zawalczyć o siebie. Do dnia, w którym na plaży spotyka... swoją przeszłość.
  Od tej chwili w życiu Martyny wszystko zaczyna się zmieniać. Zanim to jednak w całości nastąpi, dziewczyna będzie musiała pokonać wiele przeciwności i stanąć twarzą w twarz z chłopakiem, którego nigdy nie było. 
 Brzmi absurdalnie? Jeżeli tylko zdecydujecie się na przeczytanie tej książki i trafi ona w Wasze ręce, od razu będziecie wiedzieć, o co chodzi.


  Do tej pory czytałam tylko jedną powieść Elżbiety Rodzeń i byłam nią zachwycona (zdjęcie i link do recenzji powyżej ⬆). Ale to, co autorka zafundowała mi tym razem po prostu zwaliło mnie z nóg!
 Na pierwszy plan wysuwają się bohaterowie. Zarówno Martyna, jak i tajemniczy James, wiele w życiu przeszli, co odcisnęło piętno na ich dorosłym życiu. Spodobało mi się to, że Martyna nie okazała się ani słodką, ani naiwną dziewczynką, która nagle zakochuje się w bajecznie bogatym biznesmenie (James) i świata poza nim nie widzi.
  I tutaj za pewne wielu czytelników pomyśli Phi! Gadasz głupoty. To przecież brzmi jak kolejna na wskroś infantylna historia o Kopciuszku. Muszę jednak wyprowadzić Was z błędu. Tu nic nie jest typowe, ani schematyczne. Jedyne, co łączy ze sobą te motywy, to miłość.
  Miłość... Takie piękne uczucie, które jedno słowo za dużo może przekreślić raz na zawsze. Bo wbrew pozorom o miłości wcale nie jest łatwo pisać. Trzeba stworzyć historię, w której się z niczym nie przesadzi, której się nie przesłodzi, bo kiedy wszystkiego jest za dużo, to można rzygać tęczą.
  Fakt, tu miłości jest sporo, ale autorka tak poprowadziła akcję, że nie jest ona taka nachalna. Bardziej liczy się relacja między postaciami i ich przeszłość (chociaż troszkę brakowało mi bardziej wnikliwej analizy bohaterów drugoplanowych) oraz zmaganie się z własnymi problemami, czy też kwestia podejmowania wreszcie własnych decyzji.
  I na koniec punkt kulminacyjny, czyli wątek.... A, tego już Wam nie zdradzę 😉 Zaznaczę tylko, że w powieści z gatunku fantasy taka sytuacja byłaby normalna. Natomiast w "Chłopaku, którego nie było" autorka stąpa po bardzo cienkim lodzie. Żeby wpleść "to" w powieść obyczajową trzeba mieć naprawdę dużo odwagi. I jeszcze więcej talentu, żeby nie uczynić przez to książki śmiesznej. A Elżbieta Rodzeń stworzyła prawdziwą literacką perełkę.

  Jeżeli, tak jak ja, uwielbiacie powieści obyczajowe, w których miłość gra pierwsze, ale nie jedyne skrzypce, ta propozycja zdecydowanie powinna trafić w Wasze ręce.
  Jeżeli do nich jednak nie należycie, to co prawda wcale Wam nie zabraniam przeczytania tej książki, ale pamiętajcie, że robicie to na własną odpowiedzialność.
  Zdaję sobie sprawę, że jeżeli wolicie czytać pełnokrwiste kryminały, thrillery, czy też horrory, w których trup ściele się gęsto, a krew spływa strużkami ze ścian, powieść tego typu może nie być szczytem Waszych oczekiwań.
  Warto jednak (i to się tyczy wszystkich) mieć otwarty umysł, i dopuścić do siebie niemożliwe. 


  Ja jestem w tej powieści szaleńczo zakochana 💞 I tym oto wyznaniem pozwolę sobie zakończyć tę recenzję. Trzymajcie się cieplutko 😘😘😘 I dajcie koniecznie znać, czy zdecydujecie się na lekturę "Chłopaka, którego nie było" 📚 
  Zapomniałabym dodać, że premiera najnowszej powieści Elżbiety Rodzeń już 31 lipca 📚 
  Recenzja powstała dzięki współpracy z Wydawnictwem Znak (Między słowami) 💞💞💞


środa, 10 lipca 2019

"Więcej niż pocałunek" Helen Hoang

  Czy 45 000 osób mogło się pomylić?


  Jeżeli czytasz książki i interesujesz się tym, co dzieje się w szeroko pojętej literaturze, z pewnością wiesz, czym jest Goodreads. Wiesz zatem też, że co roku na tym portalu wybierana jest najlepsza książka - Goodreads Choice Awards. W 2018 ten zaszczytny tytuł przypadł powieści Helen Hoang "Więcej niż pocałunek". Na tę konkretną propozycję swój głos oddało aż 45 000 czytelników. I na tym, mam wrażenie, oparła się przede wszystkim promocja tej książki w Polsce. 
  Gusta są różne. I z tym absolutnie nikt nie powinien dyskutować. Każdy ma prawo mieć swoją ulubioną powieść. I może być to nawet najbardziej niedorzeczna historia, która w ogóle nie powinna pojawić się w sprzedaży. Ale jeżeli dana powieść otrzymuje blisko 50 tysięcy głosów, to powinno świadczyć to o tym, że jest co najmniej dobra, jeżeli nie rewelacyjna. Dlaczego zatem po jej przeczytaniu czuję tak ogromny niedosyt? Czy dziesiątki tysięcy czytelników mogło tak strasznie się pomylić lub oddać swój cenny głos zbyt pochopnie?


 Oficjalna premiera książki Helen Hoang w Polsce miała miejsce 5 czerwca. Jednak wydawnictwo MUZA SA już dużo wcześniej zaczęło promować tę książkę wśród czytelników i recenzentów wysyłając do "wstępnego" przeczytania trzy pierwsze rozdziały (recenzja ➡ https://ksiazkowepodrozeanny.blogspot.com/2019/05/wiecej-niz-pocaunek-helen-hong.html?m=1).
  Po ich przeczytaniu nie byłam może zachwycona historią Stelli, ale muszę przyznać, że  losy głównej bohaterki cierpiącej na zespół Aspergera* zainteresowały mnie na tyle, że byłam skłonna poświęcić swój czas dla całości, którą powoli zaczynały zachwycać się też polskie czytelniczki (chociaż na pewno i kilku panów przeczytało tę książkę). Powtarzam się, ale ja chyba jestem jakaś dziwna, bo kompletnie tych zachwytów nie rozumiem.

  Stella to trzydziestkolatka, której świat rządzi się jedynie prawami logiki. Wszystko ma perfekcyjnie poukładane. Wszystko, z wyjątkiem relacji damsko - męskich. W tym ma jej pomóc... mężczyzna do towarzystwa. To dzięki niemu nasza bohaterka pragnie stać się, może nie idealną kochanką, ale kobietą czerpiącą przyjemność z seksu.
  I na tym bezapelacyjnie skupiają się pierwsze trzy rozdziały tej książki. I chociaż na początku było strasznie monotematycznie, miałam nadzieję, że całość się rozkręci. Że będę miała okazję lepiej poznać bohaterów Helen Hoang. Że troszkę się pośmieję, bo przecież miało być błyskotliwie i zabawnie. Na nadziejach niestety się skończyło...


  Żebyśmy dobrze się zrozumieli, to nie jest tak, że ta książka jest jakoś wybitnie zła. Rozumiem doskonale dlaczego autorka (która tak jak jej bohaterka cierpi na zespół Aspergera) nadała całości takie, a nie inne tempo. Rozumiem też, że czasami opisy musiały być do bólu... pedantyczne, żeby pokazać, z czym muszą zmagać się osoby z Aspergerem - żeby czytelnik mógł się przekonać, że to, co dla zdrowego człowieka jest proste i logiczne, dla nich może być przeszkodą nie do pokonania. Tylko że mnie to wszystko strasznie męczyło.
  Całe szczęście, że autorka w pewnym momencie wreszcie skupiła się bardziej na "normalnym" życiu bohaterów (np. dlaczego Michael postanowił pracować jako żigolak - matko! jak to strasznie brzmi), bo w przeciwnym wypadku chyba bym tego nie zniosła.
  Jednak tym, co najbardziej mnie rozczarowało, był brak humoru. A przecież miało być zabawnie. Według mnie nie było.

  Może jest tak, że oczekiwałam od tej powieści zbyt wiele. W recenzji trzech pierwszych rozdziałów napisałam, że nie da się ocenić książki po początku. Teraz wiem też, że czasami nie warto zapoznawać się z dłuższym fragmentem, bo potem można się strasznie rozczarować.
  Niewykluczone, że gdybym od razu sięgnęła po całość oceniła bym tę propozycję lepiej, bo były momenty, w których powieść naprawdę przyjemnie się czytało. Były też takie, w których chciałam, żeby to wszystko już się skończyło.

  45 000 czytelników uznało tę książkę za najlepszą. Każdy z nich miał do tego prawo. Ale ja nie będę 45 001. Szkoda...

* więcej o zespole Aspergera przeczytacie tutaj ➡ Zespół Aspergera.

                  💠💠💠💠💠💠💠

czwartek, 4 lipca 2019

DRAGON w lipcu - zapowiedzi

  Widzieliście już, jakie premiery na 17 lipca przygotowało dla swoich czytelników Wydawnictwo Dragon? Nie? W takim razie zapraszam do lektury 📚 Tak? To koniecznie dajcie znać, czy macie w planach ich przeczytanie 👍

💠💠💠💠💠💠💠

Propozycja numer 1:
"Narzeczona z second-handu" 
Agata Bizuk 

  Michalina ma trzydzieści pięć lat, męża hipochondryka i mało prestiżową posadę w lokalnym brukowcu. Gdy odkrywa, że marudny małżonek regularnie ją zdradza, jej świat wywraca się do góry nogami. Zostaje samotną matką, w pracy czeka ją rewolucja, na horyzoncie pojawia się przystojny, młodszy mężczyzna... A to dopiero początek kłopotów.
  Czy Michalina odzyska kontrolę nad swoim życiem?
  Czy kobieta po przejściach ma jeszcze szansę na wielką miłość?
  Zabawna i romantyczna opowieść o życiu, które zmienia się w ułamku sekundy, sile kobiecości, na której odkrycie nigdy nie jest za późno, i drugiej szansie, którą warto dać przede wszystkim sobie.

źródło zdjęcia :  KLIK

💠💠💠💠💠💠💠

Propozycja numer 2:
"Zdrada Skorpiona"
Andrew Kaplan 

  Ekscytujący thriller szpiegowski autora bestsellerowego Homeland: Ścieżki Carrie.
  Szef egipskich Służb Bezpieczeństwa zostaje zamordowany przez tajemniczego „Palestyńczyka”, którego twarzy nie zna nawet CIA. Kairski zamach jest zaledwie przygrywką do serii spektakularnych aktów terrorystycznych. Wywiad amerykański zwraca się do jedynego człowieka, który potrafi rozszyfrować sprawcę: Skorpiona – owianego legendą agenta, który odszedł z szeregów CIA na własne życzenie.
  Zawrotny pościg za „Palestyńczykiem” prowadzi Skorpiona z Bliskiego Wschodu przez podziemne rewiry Hamburga, Utrechtu i Marsylii do ostatecznej konfrontacji z fanatycznym przeciwnikiem w Rzymie, w przededniu światowej konferencji. Na drodze agenta staje piękna Nadżla, a po piętach depcze mu FSB...

źródło zdjęcia : KLIK

💠💠💠💠💠💠💠

Zainteresowani? 
Koniecznie dajcie znać 📚
A poniżej znajdziecie jeszcze zestawienie miejsc (internetowych), w których zakupicie powyższe propozycje 👍👍👍

"Narzeczona z second-handu" 

"Zdrada Skorpiona" 




wtorek, 2 lipca 2019

AVON POLSKA - WYBRANE OFERTY - KATALOG 10/2019

  Tak sobie przeglądałam, o czym w ostatnim czasie pisałam i zauważyłam, że już bardzo dawno nie było wpisu odnośnie kosmetyków z AVONU, a te szczerze mówiąc cieszyły się niemal największym zainteresowaniem na blogu.
  Pomyślałam, że fakt, iż 4.07.2019 rozpoczyna się nowy katalog to idealna okazja, aby podrzucić Wam kilka propozycji. Wszystkie ceny podaję oczywiście w złotówkach.

  A zaczniemy od mgiełek do ciała, które w najnowszym katalogu będą dostępne po 7,99/szt. Ja aktualnie mam dwie : o zapachu magnolii oraz jabłka i kwiatu wiciokrzewu. Ale od najnowszego katalogu będzie dostępna również mgiełka o zapachu zielonej herbaty i werbeny (!), którą na pewno zamówię.


  A teraz przedstawię Wam jeden z moich ulubionych produktów dostępnych w ofercie AVON. Mianowicie odżywczy olejek do ust. Ja bardzo rzadko maluję usta, ale jeżeli już to robię, to wybieram właśnie ten kosmetyk, ponieważ nie dość, że ładnie wygląda na ustach, to jeszcze niesamowicie je nawilża. W najnowszym katalogu olejek będzie dostępny w zestawie z rozświetlającymi perełkami do twarzy za 26,99.


 A teraz czas na dwa produkty, których co prawda nie mogę Wam polecić, ale które wkrótce zakupię i przetestuję, bo jestem ich bardzo ciekawa.
 Pierwszym z nich jest woda toaletowa Scent Mix Pure Ocean za 19,99. Jest to połączenie cytrusów, białych kwiatów i jasnego drzewa. A AVON zapewnia, że ten zapach jest jak spacer nad brzegiem morza. A ja akurat szukam idealnego zapachu na lato, więc może wreszcie znalazłam nowego ulubieńca?
  Drugim natomiast jest nawilżająca mgiełka do twarzy z antyoksydantami za 10,99 (przy zakupie dowolnego produktu z katalogu). Według producenta powinniśmy jej używać :
- rano, by dodać skórze energii
- w ciągu dnia, by odświeżyć makijaż
- wieczorem, by zwiększyć nawilżenie skóry.
 Jeden kosmetyk, tyle zastosowań? To trzeba przetestować, prawda 😉?


  I na koniec zostawiłam coś dla najmłodszych. Na zdjęciu poniżej zobaczycie co prawda żel pod prysznic oraz szampon z odżywką, ale te produkty nie będą dostępne w najnowszym katalogu.
  Natomiast w katalogu 10/2019 z serii Avengers będzie dostępna woda zapachowa dla chłopców (połączenie orzeźwiającej morskiej bryzy i energetycznych cytrusów) w sam raz dla młodego dżentelmena 😉


 O, matko! Zapomniałabym Wam napisać o moim najnowszym odkryciu. Z ręką na sercu przyznaję, że do tej pory odmawiałam wszystkim zamawianie w AVONie szamponów do włosów, chociaż tak naprawdę nigdy ich nie stosowałam. Ale nie da się ukryć, że nie miały one jakichś specjalnie pozytywnych opinii.
 Ale ostatnio skusiłam się na szampon do włosów z objawami łupieżu (wyświetlił mi się w dodatkowych propozycjach dla konsultantek) i powiem Wam, że jestem tak zaskoczona efektami, że aż normalnie nie dowierzam, a stosowałam go dopiero dwa razy.
  Myślę, że za jakiś czas zamieszczę tu, na blogu, oddzielną opinię poświęconą temu produktowi, bo to, co zrobił z moimi włosami, to po prostu jakaś magia ❤❤❤ Aktualnie szampony kosztują po 8,99/szt. przy zakupie dowolnego produktu z katalogu.

💠💠💠💠💠💠💠💠💠

  OK, to by było na tyle. Koniecznie dajcie znać, co Was najbardziej zainteresowało 👍👍👍
  Trzymajcie się cieplutko 😘😘😘

poniedziałek, 1 lipca 2019

"Podaruj mi jutro" Ilona Gołębiewska

  O tym, że uwielbiam twórczość Ilony Gołębiewskiej chyba nikogo nie muszę przekonywać. Autorka zauroczyła mnie cyklem o starym domu w Pniewie (wszystkie linki do recenzji znajdziecie na dole), do którego mam ogromny sentyment, bo to są w zasadzie moje strony i miejsca, które dobrze znam. 
  Akcje kolejnych dwóch powieści były osadzone w Warszawie, w której też często bywam, więc naturalnie jest mi, powiedzmy bliska.
  Natomiast "Podaruj mi jutro" to historia, która rozgrywa się na Podlasiu. Czy odnalazłam się zatem w obcych stronach, na Lipowym Wzgórzu?


  Podlasie opisane w "Podaruj mi jutro" ma swój klimat i charakter. Oprócz pięknych, pełnych nostalgii opisów, ogromna w tym zasługa samych bohaterów, ich histori i wzajemnych relacji, które bywają dość trudne i skomplikowane. Wydawać by się mogło, że Lipowe Wzgórze to taka ostoja spokoju, w której można schronić się przed... światem i życiem. Ale tak nie jest - nawet w najspokojniejszym miejscu zawsze rozgrywają się ludzkie dramaty. 
  A utwierdzi Was w tym już genialny prolog, który wprowadza taką nutkę... tajemnicy. Ja już po pierwszych stronach wiedziałam, że to będzie świetna opowieść. Obawiałam się tylko tego, czy polubię się z bohaterami. 

  I już Wam mogę powiedzieć, że nie wszystkich polubiłam, a przynajmniej nie od początku. Niektórzy zyskali w moich oczach dopiero pod sam koniec powieści. Myślę, że to był taki sprytny zabieg autorki - nie odkrywać wszystkich kart od razu, aby czytelnik z niecierpliwością czekał na dalszą część historii, pełną emocji. 

  A skoro już o emocjach mowa - mam wrażenie, że Ilona Gołębiewska ma naturalny dar pisania o nich. Jej, już śmiało mogę powiedzieć, charakterystyczny styl sprawia, że to nie są tylko puste słowa. Te wszystkie uczucia (miłość, radość, ale też strach i niepewność) po prostu ożywają na kartach powieści. Wszystko jest tak realistycznie i lekko opisane (co nie znaczy wcale, że sama historia jest lekka i przyjemna), że przebieg akcji śledziłam dosłownie z wypiekami na twarzy. 

  Ilona Gołębiewska kocha tamte strony. To się czuje. Mnie do tej miłości jeszcze daleko, ale z przyjemnością powrócę na Lipowe Wzgórze, by poznać historię kolejnej bohaterki. Póki co, chcę tam co jakiś czas bywać. 
  Czy kiedyś pomyślę sobie - fajnie byłoby zamieszkać w takim miejscu i wieść tam (nie)spokojne życie? Zobaczymy 😉

  Zaskoczył Was brak opisu? To nie przypadek. Zrobiłam to z premedytacją 😉 Bo czy zawsze trzeba znać opis, by sięgnąć po książkę? Decyzja należy do Was! 

                    💠💠💠💠💠💠💠

 Recenzje:
"Powrót do starego domu"https://ksiazkowepodrozeanny.blogspot.com/2017/05/powrot-do-starego-domu-ilona-goebiewska.html?m=1
"Tajemnice starego domu"https://ksiazkowepodrozeanny.blogspot.com/2017/12/tajemnice-starego-domu-ilona-goebiewska.html?m=1
"Pamiętnik ze starego domu" https://ksiazkowepodrozeanny.blogspot.com/2018/05/pamietnik-ze-starego-domu-ilona.html?m=1

                     💠💠💠💠💠💠💠

"Podaruj mi jutro"