Spodziewałam się wszystkiego. Naprawdę wszystkiego. Ale nie tego, że ta powieść mnie się nie spodoba 😱
Jednak po tym, jak kilka dni temu umieściłam jej zdjęcie na moim instagramie i cieszyło się ono sporym zainteresowaniem, kilka osób było ciekawych mojego zdania o Cecylii. Dlatego też postanowiłam, że jednak podzielę się z Wami moimi wrażeniami na temat literackiego debiutu Doroty Wójcik, który ukazał się nakładem wydawnictwa LIRA.
I już mnie wszystko na tę myśl boli... Wszystkich, którym ta powieść się podobała przepraszam, ale nie mogę inaczej. Ja Wam wierzę. Wierzę, że ona może się podobać. Być może trafiła do mnie po prostu w złym czasie...
Zacznijmy od tego, że ja kupuję naprawdę mało książek (1-2 max miesięcznie), chociaż chciałabym, żeby było inaczej.
Zanim dokonam zakupu analizuję opis kilka razy, przyglądam się okładce (bo wbrew pozorom ma ona ogromny wpływ na decyzję), czasami czytam pierwsze opinie w sieci; sprawdzam też wydawnictwo. I jeżeli nie jest to debiut również prześwietlam autora/ autorkę. I kiedy ostatecznie decyduję się na zakup, to jestem święcie przekonana, że to będzie dobry wybór.
Tym razem nie było inaczej. Nie ukrywam, że miałam chrapkę na tę książkę, odkąd tylko zobaczyłam ją w zapowiedziach jednego z moich ulubionych wydawnictw, czyli wydawnictwa LIRA.
Z miejsca spodobała mi się okładka. Taka kolorowa, lekko zwariowana i szalenie optymistyczna. Sami musicie przyznać, że jest wprost rewelacyjna! Momentalnie zaintrygował mnie też opis, który znajdziecie troszkę niżej. Ale czekałam na impuls, który skłoni mnie do natychmiastowego zakupu.
I wtedy za sprawą facebooka zaczęły docierać do mnie wieści, że czytelniczki są zachwycone perypetiami głównej bohaterki i świetnie bawią się w jej towarzystwie. I to było to. Pomyślałam sobie: Ha! Wreszcie cię znalazłam!
Bo ja może nie sprawiam takiego wrażenia, ale lubię się świetnie bawić podczas lektury. I czekałam na powieść, która rozbawi mnie do łez. Od której rozboli mnie brzuch ze śmiechu, a ludzie będą patrzeć na mnie, jak na wariatkę, a ja będę to miała gdzieś, bo będzie się liczyło tylko tu i teraz, czyli ja i książka. Niestety rewelacyjna komedia obyczajowa okazała się raczej komedią absurdu.
Każdy zna powiedzenie, że co za dużo, to niezdrowo. I ta powieść jest tego najlepszym przykładem. W tej książce nie było praktycznie strony, żeby nie została wypowiedziana jakaś śmieszna kwestia albo zabawne porównanie, żeby nie wydarzyła się jakaś wpadka lub żeby nie było kontynuacji tej "śmiesznej" sytuacji na kolejnych kartach powieści. Tego było tak dużo, że w pewnym momencie przestało to być po prostu realistyczne.
Żeby to zobrazować, przytoczę Wam kilka sytuacji, powiedzmy, że do punktu kulminacyjnego całej akcji, czyli momentu otrzymania przez tytułową bohaterkę kłopotliwego spadku, żeby za bardzo Wam nie spojlerować.
Żebyście się nie pogubuli najpierw opis ⬇
Czasem, kiedy Ci się wydaje, że gorzej być nie może, otrzymujesz kłopotliwy spadek… Cecylia wiedzie spokojne i ustabilizowane życie, które płynie sobie bezpiecznym torem. Wkrótce jednak bohaterka zamieni dryfującą łódkę na rollercoaster, który nie zwolni tempa nawet na chwilę! Kiedy problemy Cecylii zaczynają się piętrzyć, jej małżeństwo się sypie i wydaje się, że gorzej już być nie może, kobieta dostaje wiadomość o śmierci wuja Leopolda. To jemu zawdzięcza swoje imię, które oznacza „niewidoma” i które uważa za przekleństwo. Nadszedł czas, by przejrzeć na oczy… Cecylio, obudź się!
A teraz konkrety.
"Cecylio, obudź się!" rozpoczyna się w momencie, w którym nasza bohaterka dowiaduje się, że jej mąż ma kochankę. To, co następuje potem co prawda mnie nie rozbawiło, ale mogę uwierzyć w ten szał, w który wpadła Cecylia i w to, co w efekcie spotkało niewiernego małżonka.
Ale potem rozpoczyna się prawdziwy cyrk.
Najpierw "poznajemy" listonosza, którego kobieta nigdy nie widziała, bo ten zawsze rzuca listy przez płot i szybko odjeżdża. A polecone, to co? Podpisują się same?
Potem Cecylia musi błyskawicznie zbierać się na pogrzeb wuja, bo wspomniany już listonosz lubi przetrzymywać listy w skutek czego kobieta ma tylko dzień, żeby dotrzeć do miejsca pochówku. Ale sorry, od dobrych kilkunastu lat wszyscy mają telefony i raczej nikt już nie wysyła telegramu, nawet z informacją o śmierci kogoś z rodziny. Ale ok - to jest "komedia" i coś musi się tutaj dziać. Przymykam na to oko.
Drogę na pogrzeb i to, co dzieje się w międzyczasie (kto w ten sposób wybiera sukienkę na jakąkolwiek uroczystość?) pominę, bo to nie jest szczególnie istotne, ale pogrzeb, to już jest przegięcie.
Ja rozumiem, że wujaszek zafascynowany Chinami chciał mieć chiński pogrzeb (i żeby nie było, ja nic nie mam do innych wyznań, niech każdego chowają wedle jego życzenia), ale co w takim razie robił tam polski ksiądz? Ja się za bardzo na tym nie znam, ale raczej żaden duchowny nie zaakceptowałby tego wszystkiego, co się tam wydarzyło : traktora, dziwnych figurek, płaczek, przebieranek i cudów na kiju. To było tak absurdalne, że nawet nie chce mi się o tym więcej pisać.
Czarę goryczy początkowo przelał duet notariusz - zastępca, tak nierealni, że doszłam do wniosku, że autorka wytrzasnęła ich z kosmosu. To się po prostu nie mogło wydarzyć. Na szczęście w tej kwestii autorka na koniec wyszła z twarzą.
W ogóle cała rodzina Cecylii była... szalona. Jedną zwariowaną bohaterkę, która ciągle ładuje się w kłopoty i ekscentycznego wuja - trupa mogłabym zaakceptować. Ewentualnie jeszcze jakiegoś małego łobuziaka i kochanko - rusałko - czarownicę, ale kiedy każdy, bez wyjątku, czy to ciotka, czy wujek, czy kuzynka, czy sąsiad itd. są "zabawni" lub dziwni (o! przerysowani - tego słowa szukałam) do granic możliwości, to ja mówię pas.
I w tym momencie dochodzimy do bardzo ciekawej kwestii, która chyba najbardziej przemawia za tym, że jednak warto sięgnąć po tę książkę.
Uwierzcie mi, że podczas czytania kilkukrotnie ją zamknęłam i odłożyłam na półkę w poczuciu przegranej, czyli krótko mówiąc wyrzuconych w błoto trzech dych, po czym, uwaga, po 10-15 minutach wyciągałam ją z powrotem i wracałam do lektury, bo byłam ciekawa, co jeszcze spotka naszą bohaterkę. Hmmm, dziwne...
Wypadałoby zrobić teraz jakieś krótkie podsumowanie, żeby wyodrębnić plusy i minusy, prawda?
Do plusów zdecydowanie należy zaliczyć pierwszoosobową narrację, bo w tego typu powieściach takie rozwiązanie sprawdza się najlepiej.
Poza tym cała "konstrukcja" powieści też jest ok.
Co prawda nie polubiłam głównej bohaterki, ale była ciekawym fundamentem całej historii (co ja plote?).
Pomysł też należy zaliczyć do zalet tej książki, bo fabuła sama w sobie nie była zła. Ba! Napiszę nawet więcej ; po otrzymaniu spadku zrobiło się nawet w miarę znośne.
I oczywiście akcja - rollercoaster to się może schować przy tempie tej historii. Ale...
Wady? Absurd. Absurd. Absurd. I jeszcze raz absurd. I to taki, że ani razu się nie zaśmiałam 😱 A tak na to czekałam. Próbowałam to sobie wszystko wyobrazić i w ogóle to do mnie nie trafiało.
I w tym momencie, jestem przekonana, że część z Was powie : pewnie za dużo oczekiwałaś / za bardzo się nastawiłaś / powinnaś wyluzować itp. A ja Wam mówię (teraz przekonamy się, ile osób dotrwało do tego momentu 😉), że żart, to żart. I albo śmieszy, albo nie, bez względu na okoliczności.
A mnie to nie bawiło, a powinno...
Edit 30/07/2019 : Chciałabym w tym momencie dodać, że książka trafiła w ręce mojej koleżanki, od której dostałam właśnie wiadomość, że już dawno nie czytała tak lekkiej i zabawnej powieści. Sami zatem widzicie, że co osoba, to inne zdanie 😉 Najlepiej będzie, jeżeli przekonacie się sami 🙋