Strony

sobota, 30 grudnia 2017

PIERWSZE URODZINY BLOGA

Czyli podsumowanie pierwszego roku blogowej działalności + 2017 roku. 



 Dziś jest dla mnie bardzo ważny i szczególny dzień. Mój blog kończy roczek. Oj, szybciutko to minęło. Mam wrażenie, jakbym dopiero co go założyła, a tu proszę - 365 wspólnych dni za nami.  A zaczęło się od "najdłuższego" w mojej karierze blogerskiej tekstu powitalnego 😉 Możecie go przeczytać klikając ➡TUTAJ⬅ Ostrzegam! To całe... 5zdań 😂

 Z racji tego, że i rok już powolutku od nas odchodzi postanowiłam, że to będzie takie... podwójne podsumowanie. Czyli o wszystkim i o niczym 😉

 Rok 2017 to :
po pierwsze: 113 wpisów. Ten jest 114 😉
Po drugie: prawie 35 tysięcy odwiedzin.
Po trzecie: 63 obserwatorów.
Po czwarte: 3 patronaty medialne.
Po piąte: 1 ambasadorstwo.


Po szóste: Wiele wspaniałych współprac, zarówno z autorami jak i wydawnictwami.
 W tym miejscu pozwolę sobie na podziękowania. Będzie średnio długo więc zostańcie z nami 😉
 Dziękuję Wydawnictwom : Lira, Zysk i S-ka, W.A.B, Książnica, Videograf, MUZA, Dygresje i Psychoskok za to, że nie baliście się mi zaufać 😘😘😘 BRAWO WY!!!
 Dziękuję wspaniałym autorkom: Annie Dąbrowskiej (za najlepszą książkę roku), Ilonie Gołębiewskiej (za spotkanie, wsparcie i pomoc), Małgorzacie Falkowskiej (za rozbawianie mnie do łez), Magdalenie Trubowicz ( nie pytaj dlaczego 😉), Karolinie Janik (za długie rozmowy) oraz Beacie Majewskiej (za Hugona - to był prawdziwy, uczuciowy rollercoster).
 Dziękuję wspaniałej trójce:  Ewie Dudziec, Grecie Gulsen oraz Maciejowi Bujanowiczowi - za to, że odważyliście się oddać pod moje patronackie skrzydła swoje książkowe dzieci 😘😘😘
 Dziękuję za współpracę również : Layli WheldonEwie Kiniorskiej, Sandrze Borowieckiej, Dariuszowi Regulskiemu, Jolancie Bartoś, Michałowi Matuszakowi, Idze Wiśniewskiej, Kindze Michałowskiej, Brunonowi Kadynie, Cezaremu Czyżewskiemu oraz Marbelli Atabe, Elżbiecie Kosobuckiej i Zycie Kowalskiej. To był rok pełen wrażeń!
 Nie mogę rzecz jasna zapomnieć o recenzentkach i blogerkach, które towarzyszą mi każdego dnia, które odwiedzam, które są dla mnie inspiracją, i które bardzo cenię. Dziękuję Lotta Czyta, Nie oceniam po okładkach, Kraina Książką Zwana, Tajemnicze książki. Dziękuję również Ani z Ogrodu Możliwości za bezinteresowność i za Musso, oczywiście 😉 I wszystkim u których czuję się dobrze 😉

 Wiem, że lubicie czytać o cyferkach więc teraz czas na TOP 5 na blogu, czyli wpisy, które w 2017 roku cieszyły się największą popularnością.


Miejsce V
"Koncert cudzych życzeń"
Izabelli Frączyk
➡recenzja⬅
Miejsce IV
"Jak Cię zabić, kochanie?"
Alka Rogozińskiego
➡recenzja⬅
Miejsce III
"Wizaż śmierci"
Ewy Dudziec
➡recenzja⬅
Miejsce II
"Cześć, co słychać?"
Magdaleny Witkiewicz
➡recenzja⬅
Miejsce I
"Szkoła żon"
Magdaleny Witkiewicz
➡recenzja⬅

 I czas na my number one czyli ⬇


 W tym roku postanowiłam również założyć profil na Instagramie, który swoją drogą niesamowicie mnie wciągnął. 30 czerwca rozpoczęła się moja przygoda z ➡IG⬅, która do tej pory zaowocowała 147 postami i 303 obserwatorami. Jak będzie w przyszłym roku? Mam nadzieję, że równie dobrze.

 Jeżeli chodzi o fanpage, rok kończę z blisko 900 polubieniami. Lubię ➡tam⬅ spędzać z Wami czas 😆 I mam nadzieję, że i Wy czujecie się u mnie dobrze.

 Chciałabym Wam napisać, ile książek udało mi się przeczytać w tym roku, ale niestety przy pięćdziesiątej przestałam liczyć 😉 Szkoda, bo chciałam też i sama dla siebie, z czystej ciekawości to sprawdzić. Ale myślę, że setka pękła. Więc pod tym względem jestem zadowolona 😉

Dla każdego wirtualny kawałek ciasta 😉
Aby osłodzić Wam chwile lektury 📖

 A teraz czas na zwierzenia.
 Ten rok był czasem nauki. Stawiałam pierwsze, czasami bardzo niepewne kroki. Początkowe recenzje to były w zasadzie krótkie opinie. Jednak z każdą kolejną starałam się wkładać w pisanie ich coraz więcej serca. Mam nadzieję, że pod tym względem Was nie zawiodłam, i że moje recenzje chociaż w niewielkim stopniu pomagają Wam podejmować decyzje o zakupie danej propozycji.
 Był to też czas pierwszych sukcesów, ale i pierwszych porażek. Okazało się, że prowadzenie bloga wcale nie jest takie łatwe jak się początkowo wydawało 😉 I że długa jeszcze droga przede mną (mam nadzieję, że będziemy kroczyć nią razem). Jednak satysfakcja i radość jaką czerpię z pisania jest nie do opisania.

 Plany? Oczywiście, że je mam. Jak każdy, prawda? Blogowo na pewno chcę w 2018 roku wprowadzić więcej systematyczności. Zatem moje blogowe postanowienie noworoczne brzmi tak: minimum trzy wpisy tygodniowo - jedna recenzja książki dla dorosłych (nie mam tu na myśli propozycji typowo +18 😉), jedna recenzja książki dla dzieci i jeden wpis okołoksiążkowy, np. zapowiedź.
 I nauka, nauka i jeszcze raz nauka, abyście jak najprzyjemniej spędzali u mnie swój cenny czas 🕛

 I teraz najważniejsze. Dziękuję jeszcze raz wszystkim tym, których już wymieniłam oraz tym, którzy każdego dnia towarzyszą mi w moim czytelniczym życiu podczas często nieprzespanych nocy. Jesteście WIELCY!
 Dziękuję osobom, które są ze mną zarówno na blogu, instagramie jak i fanpage'u 😘😘😘
 Dziękuję Wam za to, że jesteście ze mną - zwykłą czytelniczką, która pewnego dnia postanowiła pisać dla Was, niezwykłych czytelników 😘😘😘

 Do zobaczenia w nowym, 2018 roku 🌟🌟🌟
 /Ania 😘😘😘

czwartek, 28 grudnia 2017

[ZAPOWIEDŹ] "Ogród Zuzanny" Justyna Bednarek & Jagna Kaczanowska

 Tom I. Miłość zostaje na zawsze. 



 Bohaterka "Ogrodu Zuzanny" od lat kocha Adama, gdy jednak mężczyzna - po latach - pojawia się w jej życiu, jest nieufna. Planując jego ogród używa sekretnego języka kwiatów, by przekazać mu ukrytą wiadomość. Na początku również na temat tego, że mu nie ufa, używając do tego... lawendy!

 Urzekająca opowieść o uczuciach przekazywanych za pomocą sekretnego języka kwiatów Zuzanna i Adam poznali i pokochali się na studiach, jednak nie dane było im być razem. Adam wyjechał na studia za granicę, po jakimś czasie ożenił się i przejął zarząd nad majątkiem teściów. Zuzanna zaś rzuciła studia, krótko była mężatką, a od lat samotnie wychowuje dziecko.  Jednak los jest przewrotny i – po trzynastu latach – spotykają się na nowo. Adam zamawia projekt ogrodu, którym zajmować się ma właśnie Zuzanna. Kobieta postanawia przekazać mu wiadomość ukrytą w roślinach. W końcu nie od dziś fascynuje ją wiktoriański język kwiatów, często „pisze“ w ten sposób wiadomości do swoich bliskich. Czy Adam zdoła zrozumieć ukryte przesłanie?
 Ogród Zuzanny to powieść o szczególnej atmosferze, z wyrazistymi, interesującymi bohaterami (także tymi drugoplanowymi, na dwóch czy czterech… łapach), pełna ciepła i humoru. Pierwszy tom cyklu. - źródło opisu ➡ http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4814397/ogrod-zuzanny


 Lawenda oznacza nieufność, jednak to tylko jedno z jej znaczeń. Oznacza również żarliwą, płomienną miłość. Symbolizuje spełnienie życzeń i snów o miłości. Gdy wręczamy komuś bukiet z lawendą oznacza to, że życzymy komuś szczęścia lub nowej miłości. A gdy śnią nam się te kwiaty, to znak, że w naszym życiu nastanie szczęśliwy okres. Będziemy mogli w pełni poświęcić się swoim marzeniom i przedsięwzięciom.

 Prowansalczycy mają zwyczaj obdarowywania bliskich sercu osób oraz przyjaciół lawendowymi podarunkami. Powiązanie symboliki z codziennością zobaczymy tam w każdym domu.  Tradycyjne wesela bogate są w lawendę. Panuje przekonanie, iż przynosi ona szczęście w miłości obojgu nowożeńcom. 
 Upominki i prezenty lawendowe z innych okazji, nawet miłych odwiedzin znajomych, mają przynosić powodzenie i przyciągać wiele radosnych chwil do życia obdarowanej osoby.


 Pozostaje jednak pytanie czy w ogrodzie Adama pojawią się też lilie? 
 Lilia jest bowiem jednym z najbardziej wieloznacznych kwiatowych symboli. Z jednej strony kojarzona jest z pożądaniem, płodnością i miłością cielesną, kłamstwem, kuszeniem oraz pretensjonalnością ; z drugiej strony lilie oznaczają też cnotliwość, delikatność, czyste intencje. Symbolizują boską piękność, życzenie drugiej osobie wszystkiego, co najlepsze i łączące się z tym szczere i czyste intencje, jak również poważne zamiary. 
 Złamana lilia z opuszczonym kwiatem symbolizuje natomiast smutek.


 Biała lilia według mitologii powstała z mleka Hery. Lilie wplecione były we włosy muz i zdobiły płaszcz Zeusa. Dla Rzymian lilia symbolizowała nadzieję, kwiat ten poświęcali Junonie. W Bizancjum symbolizowała pomyślność i władzę monarszą. Jest symbolem królewskości, majestatu i chwały.
 Natomiast w religii chrześcijańskiej uchodzi za symbol niewinności, czystości, dziewiczości i zmartwychwstania. Biała lilia stanowi częsty motyw w sztuce chrześcijańskiej. Jest również atrybutem św. Józefa i rodziców Marii. Symbolizuje także skruchę - według tradycji chrześcijańskiej miała wyrosnąć z łez Ewy opłakującej wygnanie z Raju - oraz zmartwychwstanie (jako roślina wieloletnia) i przebaczenie win.

 Przesąd mówi, że kto pierwszy znajdzie kwitnącą lilię w ogrodzie ten zdobędzie wiedzę i siłę na cały rok.

 A jaką ostatecznie wiadomość przekazała Adamowi Zuzanna projektując jego ogród? 
 Przekonacie się już 31.01.2018!


/Ania.

* wszystkie informacje o symbolice lawendy i lilii zostały zamieszczone dzięki uprzejmości WYDAWNICTWA W.A.B 

wtorek, 26 grudnia 2017

"A właśnie, że baśnie" Adam Cichy

 Dziś będzie krótko i na temat. 


 Przed Wami propozycja, która przypadnie do gustu każdemu maluchowi.


 Co może mieć wspólnego jednorożec i akceptacja? Kto przychodzi nocą do pokoju i jakie dzieją się wtedy cuda? Skąd pochodzi brokuł i kto chciałby jadać w rajskiej kuchni? Od czego zaczyna się sukces? Jaka cecha łączy wszystkie koty? Odpowiedzi na te wszystkie pytania znajdziecie w najnowszej propozycji Adama Cichego.


 "A właśnie, że baśnie" to zbiór czterech, rymowanych utworów. Nie będę opowiadać Wam, o czym one są, nie mogę jednak przemilczeć faktu, że mimo lekkiego stylu, momentami zabawnej treści, każda z baśni traktuje o innym problemie i w przyjemny dla dziecka sposób przekazuje to, co naprawdę ważne.
 I to jest tutaj najistotniejsze. Bo dziecko nawet nie zdaje sobie sprawy, że autor i rodzic porusza ważne i trudne (jak chociażby wspomniana już wcześniej akceptacja) tematy, ale zapamiętuje. To już będzie w nim tkwiło i jest duże prawdopodobieństwo, że w przyszłości wykielkuje z tego podstawa, na której oparcie znajdą wszystkie pozytywne cechy charakteru.
 Czy komuś przyjdzie do głowy, że czytając krótki utwór "O niezwykłym koniku" dziecko uczy się empatii i szacunku?
 A może dzięki "Jedzcie warzywa chłopcy i dziewczyny!" dziecko wreszcie przekona się do jarzyn? I tutaj pozwolę sobie na chwilkę prywaty 😉 Po przeczytaniu tego utworu, mój synek zażyczył sobie na obiad... fasolkę po bretońsku. I mimo, że do tej pory fasoli w ogóle nie tykał, zjadł ze smakiem! Jest sukces. Nieoczekiwany, ale jednak ☺

"Bywa, że ktoś się rozczuli 
nad losem biednej cebuli. 
(...) 
Cebula się nie przejmuje, 
a humor jej dopisuje. 
Nawet to jej nie przeszkadza, 
że do łez nas doprowadza. 
(...) 
Nie sposób nie wspomnieć roli, 
jaka przypadła fasoli, 
choć nie zawsze jeść ją chcemy, 
bo z trawieniem są problemy."

 Ze swojej strony polecam tę książeczkę każdemu. Jest naprawdę przyjemna w odbiorze. W tej kwestii zarówno zdanie mojego synka jak i moje jest takie samo - czytamy jeszcze raz! Tych "razów" już troszkę za nami jest ; wiele na pewno przed nami.


 Podsumowując - nie tylko sen jest biletem do krainy baśni. A ta książka jest na to najlepszym dowodem! 

/Ania. 

"A właśnie, że baśnie"
Adam Cichy 
Wydawnictwo Psychoskok 

Za możliwość spędzania (jak się okazuje) każdego wieczoru w świecie baśni dziękuję Wydawnictwu Psychoskok 😘😘😘

czwartek, 21 grudnia 2017

"Kroniki Skrzatów" Marbella Atabe

Część I : Marbella. 


 Ciekawość świata nie zna granic. Tego magicznego również.


 Arabelka to odważna dziewczynka, która żyje w świecie pełnym czarów. Pewnego dnia udaje jej się dostrzec Brukołapa - smakosza kamieni. Mała dziewczynka postanawia się z nim zaprzyjaźnić. Jednak czy mały przybysz pójdzie na taki układ?

"Bladosrebrny, pyzaty Księżyc sprawował cichą, nocną wartę. Sprawdzał, czy gwiazdy świecą, te sreberka czasem lubiły poleniuchować... A w baszcie ogromnego, pięknego zamku musiało być widno. Zajrzał przez niewielkie okno okrąglaka. Mała dziewczynka spała smacznie, tuląc do siebie pluszowego misia. Teraz jest tutaj tak pięknie, ale niegdyś... - przypomniał sobie - jeszcze nie tak dawno... - Mała postać poruszyła się, błękitne oczy spojrzały prosto na nocnego jegomościa. Sen uciekł spod powiek... "

 Jak każdy, tak i Arabelka, ciekawa jest otaczającego ją świata. W poznaniu go pomaga jej ukochany dziadek, który opowiada najpiękniejsze bajki, zwłaszcza te o smokach, które wyjątkowo fascynują dziewczynkę. A co jeśli to wcale nie są bajki i te zwierzęta żyją naprawdę?
 A może wnuczka Gutka jest już na tyle duża, aby wreszcie mogła poznać prawdę? Tylko, co na to wszystko babcia Amelka, która chce ją chronić?

 Usiądźcie wygodnie w fotelach i wyruszcie w niesamowitą podróż do świata pełnego skrzatów, olbrzymów, czarownic i niezwykłych stworzeń. Wyjdźcie naprzeciw Marbelli i stańcie z nią twarzą w twarz. Czy naprawdę jest taka zła? Odwiedźcie Dolinę Stokrotek i Różane Wzgórza. Zakochajcie się w nich tak samo jak ja!


 Zanim przejdę do oceny tej baśni, chciałabym opowiedzieć Wam troszkę o "procesie" czytania "Kronik Skrzatów".
 Myślę, że większość z Was wie, że od dobrych kilku lat jestem mamą. Jeżeli decyduję się na recenzję książki skierowanej do młodszych czytelników, zawsze czytam ją razem z synkiem, aby poznać też jego punkt widzenia. Wiadomo, że jako osoba dorosła mogę odbierać powieść zupełnie inaczej niż Oskar; zwracam też uwagę na zupełnie inne aspekty niż on. Nasze wymagania co do treści też różnią się od siebie.
 Mojemu (prawie) sześcioletniemu synkowi bardzo podobały się przygody Skrzatów, olbrzymów i pozostałych bohaterów, ale niestety nudziły go opisy 😴 Zdarzało się, że słyszałam "mamo, a dlaczego on tak długo mówi o tym torcie? Nie może po prostu go zrobić?". Część z Was wie na pewno, że dyskusje z wszystkowiedzącymi, małymi człowiekami bywają wyjątkowo trudne 😉  Ale z drugiej strony to przecież dobrze, że książka i przygody w niej opisane skłaniają do rozmowy, dzielenia się swoimi zdaniem, wątpliwościami.
 Jeżeli chodzi o mnie - miałam chwilami wrażenie, że jestem "za duża" na tę książkę. Jednak tak mnie wciągnęła, że po kilku(nastu) wspólnie przeczytanych z synkiem stronach wcale nie odkładałam jej na półkę, tylko czytałam dalej.
 Powiem Wam szczerze, że przyjemnie czyta się historię, w której nie ma przemocy, typowo czarnych charakterów, a przy tym bohaterowie nie są wyłącznie czarni albo biali, lecz składają się z wielu odcieni i barw odzwierciedlających złożoność ich charakterów. Ciekawe doświadczenie.

"W miarę oddalania się od doliny pagórki rosły większe i coraz wyższe. Przechodziły w górki, żeby w końcu przerodzić się w prawdziwe góry. Najwyższe szczyty prawie zawsze otulone były kłębiastymi chmurami. Z ich czubków w pogodne dni rozciągał się widok na całą okolicę. Tutaj swój początek brały szerokie rzeki, błękitne potoki. Gęste lasy i kolorowe łąki latem obsypane kwiatami dodawały uroku całej okolicy. Przy tych wielkich pagórkach zaczynają się Wzgórza Olbrzymów"

 Powieść jest dość obszerna i zaskakująco ciężka. Jednak czyta się ją szybko, bo autorka w taki sposób poprowadziła akcję, że nie sposób odłożyć ją na półkę. Dodatkowym urozmaiceniem są śliczne ilustracje wykonane przez pisarkę, które pomagają czytelnikowi wyobrazić sobie bohaterów. Wracając do treści, myślę, że gdyby opisy były krótsze, to i mój synek chciałby jej słuchać o wiele dłużej.  Wiadomo jednak, że jeszcze się taki nie urodził, co by każdemu dogodził 😉
 Moim zdaniem opowieść Marbelli Atabe będzie idealna dla trochę starszych dzieci; jeżeli zaś chodzi o samodzielne czytanie - warto podrzucić tę książkę nastolatkom, na których spory gabaryt nie robi już tak wielkiego wrażenia (czyt. nie odstrasza).
 Myślę, że i czytelnikom +18 Kroniki Skrzatów przypadną do gustu i to nie tylko tym lubiącym fantastykę. W tej opowieści zawartych jest wiele życiowych prawd, jak chociażby to, że niedopowiedzenia mogą prowadzić do zguby.  Skąd my to znamy, prawda?

 Podsumowując : czy jesteś mały czy jesteś duży, opowieść ta dobrą radą Ci posłuży 😉 Kiedy wczytasz się w jej treść, zapomnisz nawet o tym, że warto byłoby kolację już zjeść 😉 Nie ważne czyś człowiek, olbrzym czy skrzat, wyrusz w tę podróż i poznaj zupełnie inny świat!

/Ania. 

"Kroniki Skrzatów. Część I : Marbella"
Marbella Atabe 
Wydawnictwo NovaeRes 

Za możliwość przeczytania tej powieści oraz przeżycie wspaniałej, książkowej przygody dziękuję autorce ukrywającej się pod pseudonimem Marbella Atabe  😘😘😘

sobota, 16 grudnia 2017

"Zielony byfyj" Sabina Waszut

Gdy teraźniejszość przeplata się z przeszłością...



 Zosia, ukochana babcia Oliwii. Kobieta pogodna, serdeczna i pełna ciepła, która swym optymizmem mogłaby zarazić cały Śląsk. Na każdego jednak przychodzi czas. Czas, w którym musi pożegnać się z rodziną, bliskimi, wspomnieniami i udać się do innego świata. Czy lepszego?
 Oliwia bardzo przeżywa śmierć babci. Każdy spacer przyszłej mamy kończy się w starym mieszkaniu, gdzie stoi kredens - zielony byfyj - świadek przerażających wydarzeń, ale i nadzieja na lepsze jutro.
 Co jednak będzie, kiedy stare domy zostaną sprzedane? Czy ot tak, w jednej chwili, można wyburzyć historię wielu ludzi? Zamienić ich wspomnienia w gruz? Nawet jeżeli nie zawsze były szczęśliwe?
 A może jest ktoś, kto ocali rodzinną historię? Czy jednak decyzja wnuczki Zofii o zachowaniu domów i odbudowie starej kuźni okaże się słusznym wyborem?

"Klucz zgrzyta w zamku. Zapadki się unoszą. Setny, tysięczny raz. Dbano o ten zamek, oliwiono, doglądano. Wiem, że się nie zatnie, że pozwoli mi wejść. 
Nie wiem tylko, czy tego chcę. 
(...) 
Piotruś nie wie, że tu dziś przyszłam. Byłby na mnie zły. Martwi się o mnie i nie mam mu tego za złe. Musi zrozumieć, że nie mogłam inaczej"

 Na początku napisałam, że teraźniejszość przeplata się tu z przeszłością. Nie zrobiłam tego bez powodu, bowiem mamy tu dwie narratorki.  Oliwia, córka Małgorzaty, jest narratorką teraźniejszości, natomiast Zofia - przeszłości. Z jej perspektywy poznajemy "uroki" życia w Polsce w latach pięćdziesiątych i szęśćdziesiątych XX wieku. I muszę przyznać, że ta część podobała mi się najbardziej, bo to opowieść o historii, której nie poznamy w szkole.
 Kto z nas mógłby przypuszczać, że telewizor może wywołać taką sensację (chociaż pamiętam, jak moja mama opowiadała mi, że jako dziecko chodziła do sąsiadów na telewizję, bo jako jedyni z bloku mieli telewizor)? Wtedy to był luksus, dziś w zasadzie nie ma domu, w którym nie ma przynajmniej jednego odbiornika.
 Mam wrażenie (bo wtedy jeszcze nie było mnie na świecie), że realia też zostały odzwierciedlone wzorowo.
 I chociaż wojna już dawno się skończyła, w ludziach wciąż żył strach, że ktoś przyjdzie i siłą zabierze to, co do niego nie należy. Czy będąc świadkiem tak okropnych wydarzeń, nawet w nowym mieszkaniu, można kiedykolwiek zasnąć spokojnie?

 Część opowiedziana z perspektywy Oliwki też jest bardzo ciekawa. Myślę, że dla "młodych" okaże się ona bliższa sercu, zwłaszcza, gdy na jaw wyjdzie pewna rodzinna tajemnica...

"Bramę klasztoru przekraczam jak zwykle z bólem brzucha. Nie wiem, co takiego mają w sobie te mury, zapach, którym przesiąkły, dziwne przytłumione dźwięki, ale czuję się nieswojo. 
(...) 
Wydawało mi się, że mury zakonu skutecznie oddzielają siostrzyczki od nowinek współczesnego świata. Chyba byłam w błędzie. 
- Ale przecież nie o twojej córce przyjechałaś ze mną rozmawiać. 
To ciocia pierwsza podejmuje temat... "

 "Zielony byfyj" to trzecia, ostatnia część sagi śląskiej autorstwa Sabiny Waszut. Niejednokrotnie już mogliście się przekonać, że ja często zaczynam od końca. I tak też było w tym przypadku. Nie znam poprzednich części, chociaż przed lekturą "Zielonego byfyju" zapoznałam się oczywiście z opisami "Rozdroży" i "W obcym domu". I chociaż często jest tak, że kiedy poznamy zakończenie, nie mamy już ochoty wracać do początku, ja z pewnością sięgnę po poprzednie tomy, bo nie chcę rozstawać się jeszcze z losami rodzin Zaleskich i Trauterów.
 Poza tym bardzo spodobał mi się styl autorki oraz to wtrącanie śląskich słówek. Jak się okazuje - zawsze można nauczyć się czegoś nowego.  Myślę, że od tej pory wszystko, co ukaże się spod pióra pani Sabiny Waszut od razu trafi do mojej domowej biblioteczki.


 Dlaczego warto sięgnąć po "Zielony byfyj"? Chociażby po to, aby przekonać się, że to, co stare nie zawsze nadaje się tylko do kosza.
 Warto na kilka chwil wziąć tę książkę do ręki, aby przypomnieć sobie, jak się żyło w tamtych czasach lub spojrzeć na wszystko z innej perspektywy; jak się żyło w czasach, kiedy na stołach nie królowały wymyślne potrawy. Byśmy mogli przekonać się, że były czasy, w których Polacy nie mogli pozwolić sobie na swobodę.
 Warto zagłębić się w tę lekturę, aby przekonać się czym jest szacunek. Dla życia, dla bliskich, dla wspomnień.

 Jeżeli jesteście fanami powieści z nutą historii w tle - ta powieść zdecydowanie jest dla Was. Jeżeli z historią nie zawsze jednak Wam po drodze (jak mnie) i tak znajdziecie w tej powieści coś dla siebie. Od losów Zofii i Oliwii nie sposób się oderwać!

 /Ania. 

"Zielony byfyj"
Sabina Waszut 
Wydawnictwo MUZA SA 

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki dziękuję
oraz Business and culture 😘

poniedziałek, 11 grudnia 2017

"Ewka" Dariusz Regulski

Szczypior to on. Szczypior to ona. Szczypior to Ty! 


 Z opisu tej książki możemy wyczytać, że być może życie doktora Szczypiora wcale nie jest życiem. Że być może szpital psychiatryczny, w którym ukrywa się przed małżonką wcale nie jest szpitalem, a Ewka, jego pierwsza i jedyna miłość, być może nigdy nie istniała. Do tego jeszcze tajemnicza Chantal, która być może wcale nie jest kelnerką z kawiarni "Violette". Dużo tego "być może", prawda? A jaka jest prawda?


 Tego nie dowiecie się ode mnie. Przykro mi. Nie odbiorę Wam tej przyjemności.Jedno jednak zdradzić Wam mogę. Ta książka skłania do myślenia, bo chyba w każdym z nas siedzi taki Szczypior. Pełen lęków i obaw. Zastanawiający się nad słusznością swoich wyborów. Wspominający zarówno piękne jak i bolesne chwile. Szczypior, który zastanawia się, kim właściwie jest; po co istnieje.

 Główny bohater powieści Dariusza Regulskiego przechodzi swego rodzaju wewnętrzny kryzys. W zasadzie jest na granicy. Pytanie tylko, czy cofnie się o krok i będzie nadal grał (męża, ojca, pracownika) , czy też odważy się iść do przodu nie oglądając się za siebie? A może wybierze... trzecie wyjście?

 Sami też często zadajemy sobie tego typu pytania. Zupełnie jak Szczypiorowi, zdarza nam się odgrywać różne role w życiu. Zakładać maski. Czy w ogóle kiedykolwiek je ściągamy?

 Nie będę ukrywać, że nie polubiłam głównego bohatera. W ogóle nie wzbudził mojej sympatii. Czy to dlatego, że był zbyt podobny do mnie? Być może. A może po prostu dlatego, że nie zdążyłam dobrze go poznać. Nasze spotkanie było zbyt krótkie. Nie mogę jednak zaprzeczyć, że nie zmusił mnie do myślenia, zastanowienia się nad swoim życiem.
 Nie mogę też zaprzeczyć, że ta książka jest pozbawiona błędów. Niestety.


 Nie ma ludzi nieomylnych. Każdy bez wyjątku popełnia błędy. W mojej recenzji też na pewno są i to pewnie w ilości hurtowej, ale uważam, że od tego jest korekta (powieści), aby tych błędów się pozbyć. Żeby zredukować je do minimum. I gdybym w "Ewce" trafiła na jeden malutki błąd (np. w jednym "że" brakowało "e") nie zwróciłabym na to uwagi, bo takie rzeczy po prostu się zdarzają. Nawet najlepszym. Ale jeżeli błąd powtarza się (jak w tym przypadku) niemal w każdym dialogu, czuję się w obowiązku zwrócić na niego uwagę.
 Brak kropek w zapisach rozmów. Kontynuowanie zdania dużą literą. Nauczyciele języka polskiego byliby zawiedzeni.
 Nie oszukam Was, jeżeli napiszę, że w zasadzie połowa zapisanych wypowiedzi z rozmów postaci tej opowieści wyglądała tak :
 "Miałem przyjaciela - powiedział Szczypior - Który był wielkim świrem". I o ile pierwsza część zdania jest ok, to "Który" powinien być zapisany małą literą, bo to część rozpoczętego zdania.
 Ja wiem, że to błąd, który absolutnie nie wpływa na odbiór całej historii, jednak pamiętajmy, że książki, które trzymamy w dłoniach, mają nas też uczyć. Gramatyki również.
 Tutaj zainteresowanych odsyłam na ➡ http://www.jezykowedylematy.pl/2011/09/jak-pisac-dialogi-praktyczne-porady/,  tam ta kwestia jest fajnie i jasno wytłumaczona. To tak, żeby nie było, że się czepiam bezpodstawnie 😉

 Druga sporna kwestia, to zapis zwrotu grzecznościowego i odwieczny dylemat małą czy dużą. I tutaj też niestety jest błąd, bo dużą piszemy, kiedy zwracamy się do kogoś bezpośrednio, np. w liście, zaproszeniu, piśmie urzędowym, czy w recenzji, kiedy zwracam się bezpośrednio do Was 😉 Ale w opowiadaniu, czy powieści piszemy małą.  Zawsze. Czyli forma
" - Wiem (skąd to wiem?), dlatego tym bardziej musi to Pani przyjąć. Jeśli tego Pani nie zrobi, to ja umrę (co ja pierdolę?)" jest niestety błędna.
 I tutaj znów, żeby nie było, że czepiam się bezpodstawnie odsyłam na stronę ➡ http://www.traditia.fora.pl/uwagi-opinie-ogloszenia,17/uzycie-form-grzecznosciowych-w-zdaniu-pani-pan-czy-pani-pan,13264.html, gdzie jest podany przykład poprawnego zapisu.
 Zresztą ten błąd kiedyś też popełniałam, ale odkąd usłyszałam "jak do kogoś mówisz, to chyba nie zwracasz się wielką literą, prawda?" przestałam ☺ Poza tym, zapytałam u źródeł, czyli polonistów, którzy w tej kwestii byli zgodni. Dużej (lub jak kto woli wielkiej) literze w tym przypadku mówimy NIE.

 To nie jest tak, że ja na siłę chcę pokazać coś, co jest złe. Że mam taki kaprys, żeby akurat dzisiaj powytykać błędy. Po prostu jako recenzentka (a nie czytelniczka) czuję się w obowiązku zwrócić i Wam i autorowi na to uwagę. Również po to, aby na przyszłość pan Dariusz zwrócił uwagę osobie odpowiedzialnej za korektę, że to jej praca i powinna to zrobić starannie. Od tego przecież jest, prawda? Bo koniec końców i tak wszystko jest na autora.
 Oczywiście, mogłam o tym nie napisać.
Mogłam to przemilczeć. Mam jednak wrażenie, że nie byłabym wtedy szczera ani z Wami, ani z autorem, ani ze sobą.
 Mam nadzieję, że pan Dariusz mi to wybaczy.


 Pomijając dwie powyższe kwestie, ta powieść jest naprawdę świetna. Z racji tego, że jest krótka, czyta się ją błyskawicznie. Chociaż jest kilka takich miejsc, w których trzeba się zatrzymać i chwilę pomyśleć, zrozumieć. Sam pomysł stworzenia rzeczywistości, która tak naprawdę może wcale nie istnieje, był genialnym rozwiązaniem.
 Bo być może na końcu przekonacie się, że Szczypior naprawdę każdego dnia cierpiał po utracie ukochanej. Może przekonacie się, że ci nienormalni są normalniejsi niż my wszyscy razem wzięci. Może...

 "Ewka" nie da nam odpowiedzi, ona postawi przed nami kolejne pytania. Ona nie wskaże nam drogi, tylko z chytrym uśmieszkiem na twarzy będzie czekać na nasz krok. Na Twój krok!

/Ania.

"Ewka"
Dariusz Regulski 
Ridero 

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania "Ewki" 
dziękuję autorowi, Dariuszowi Regulskiemu ✋✋



wtorek, 5 grudnia 2017

"Tajemnice starego domu" Ilona Gołębiewska

Kontynuacja bestsellerowego "Powrotu do starego domu".



 Alicja Pniewska wreszcie znalazła swoje miejsce na Ziemii. Po trudnym rozwodzie powróciła do Pniewa - swojej rodzinnej miejscowości, w której odnalazła szczęście, spokój i miłość.
 Nie od dziś jednak wiadomo, że los lubi dawać pstryczka w nos. Dla Alicji jest to o tyle boleśniejsze, bo postanowił zadrwić z jej rodziny, którą do tej pory uważała za idealną. Czy po latach prawdą okaże się, że nie jest jedynaczką?
 Jakby tego było mało, Alicję dopadną wątpliwości, czy jako samotnej kobiecie przed czterdziestką sąd powierzy opiekę nad małym Michałkiem, którego pokochała całym sercem, i dla którego chciałaby stać się "oficjalną" mamą.
 Co ciekawe, to nie wszystkie problemy jakie spadną na Alicję. Pewnego dnia właścicielka starego domu otrzyma list od Niemca, Jonasa Kleina, wnuka Elizabeth Bauer, z którą jej dziadek, Jan, przebywał w obozie zagłady i dla której tłumaczył listy. Kolejna rodzinna tajemnica?
 Nie można również zapomnieć o Henryku Sokolskim, który od pewnego czasu traktowany jest jak członek rodziny. Tylko dlaczego istnieje podejrzenie, że w przeszłości był zdrajcą, przez którego omal nie zginęli Elisabeth i Jan?


 Okazuje się, że stary dom oprócz wielu interesujących historii (tych radosnych i tych tragicznych) może skrywać w swoich zakamarkach też wiele tajemnic, a jeden przypadkiem odznaleziony dokument może uruchomić całą lawinę przeróżnych zdarzeń, z którymi przyjdzie się zmierzyć bohaterce powieści Ilony Gołębiewskiej. Na szczęście Alicja ma wokół siebie bliskich, na których zawsze może liczyć. Pytanie tylko: czy to wystarczy?

 Chociaż główna bohaterka jest jedna, to podoba mi się ta wielowątkowość stworzona wokół niej. Z jednej strony jej aktualne problemy, z adopcją i śledztwem w sprawie siostry na czele, z drugiej zaś przeszłość, która nie daje o sobie zapomnieć.
 I tutaj pozwolę sobie zaznaczyć, że bardzo spodobał mi się wątek Jana i Elisabeth i ich tajemnicy, która została ukryta gdzieś na polskiej ziemi. Nie chcę zdradzać oczywiście żadnych szczegółów, ale z tego wątku mogłaby powstać naprawdę interesująca powieść.


 Już pierwsza część, czyli "Powrót do starego domu" (recenzja ➡ TUTAJ  ⬅) dostarczyła mi wielu wrażeń. Alicja była strasznie zagubioną osobą, która myślała, że nic dobrego już jej w życiu nie spotka. Wyjazd do Pniewa miał być ucieczką i końcem wszystkiego, a okazał się początkiem nowego, wspaniałego życia. Alicja z kobiety porzuconej i stłamszonej przeistoczyla się w silną kobietę nie bojącą się walczyć o przyszłość swojej rodziny.
 A jak było z "Tajemnicami starego domu"?


 "Powrót do starego domu" był powieściowym debiutem Ilony Gołębiewskiej (autorka debiutowała tomem wierszy "Traktat życia" w 2012r.). Wiadomo, że w takich przypadkach zdarza się, że pierwsza część jest najlepsza, bo autor/ka wkłada wiele wysiłku w dopracowanie swojej powieści niemal do perfekcji (oczywiście z różnym rezultatem). Z kolejnymi częściami, nie ma, co ukrywać, bywa ... różnie.
"Tajemnice starego domu" okazały się jednak ..., mam nadzieję, że autorka mi to wybaczy, jeszcze lepsze od "Powrotu"!
 O ile w pierwszej części można było domyślać się, w którym kierunku potoczą się losy głównej bohaterki, o tyle w najnowszej powieści Ilony Gołębiewskiej wszystko do ostatniej chwili jest owiane tajemnicą. A ja uwielbiam te uczucie niepewności i oczekiwanie na zaskakujący koniec.


 W życiu Alicji tak wiele się dzieje, że nie sposób jest się przy niej nudzić. A przy tym wszystkim autorka nie zapomina o innych bohaterach, których spotkamy w tej książce. Już jestem niesamowicie ciekawa, co też jeszcze przygotowała dla swoich bohaterów. Bo nie ukrywam, że nie chcę się z nimi jeszcze rozstawać ☺ I z przyjemnością znów powrócę do Pniewa.


  Wyjątkowo się dziś rozpisałam, ale to nie jest koniec, bo chciałabym jeszcze napisać kilka słów do osób, które nie czytały pierwszej części.
 Wiadomo, że różne są upodobania czytelników. Jedni wolą jednotomówki, inni wielotomowe sagi.
O ile tych drugich nie trzeba namawiać, tych pierwszych pragnę uspokoić, że bez obaw możecie sięgnąć po "Tajemnice starego domu" bez znajomości pierwszego tomu.
 Zachęcam Was oczywiście do zapoznania się z "Powrotem do starego domu", bo wtedy obraz będzie pełniejszy, jednak autorka tak pokierowała akcją, że w odpowiednich momentach jest nawiązanie do początków historii Alicji; jest napisane kto jest kim i dla kogo więc na pewno się nie pogubicie.


 Pewnie zaskoczyła Was ilość zdjęć, które uzupełniają wizualnie moją opinię, ale musicie przyznać, że obydwie książki mają tak cudowne okładki i tak pięknie prezentują się na zdjęciach, że grzechem byłoby nie zorganizować im kilku mini-sesji, prawda?

 I teraz nadchodzi najtrudniejszy moment.
W szkole, na lekcjach języka polskiego, uczono nas, że dobra recenzja powinna kończyć się zgrabnie napisanym podsumowaniem, które maksymalnie w kilku zdaniach zbierze w całość naszą opinię i zachęci innych do przeczytania danej książki lub wręcz przeciwnie, odwiedzie innych od tego pomysłu. Uważam jednak, że powyżej dostarczyłam Wam dowody na to, dlaczego warto poznać historię Alicji. Decyzję pozostawiam Wam, drodzy Czytelnicy, mając nadzieję, że dokonacie właściwego wyboru 😉

/Ania. 

"Tajemnice starego domu"
Ilona Gołębiewska 
Wydawnictwo MUZA S.A

Za egzemplarz recenzencki dziękuję z całego serca autorce, Ilonie Gołębiewskiej oraz Wydawnictwu 


P.S: Klikając ➡ TUTAJ ⬅ przeczytacie moją opinię na temat "Powrotu do starego domu" w wersji audio ☺










czwartek, 30 listopada 2017

SKACZĄCE KULKI

 Na dzisiejszy wieczór postanowiłam przygotować dla Was wpis o czymś, co jeszcze na moim blogu nie gościło :)


 Mikołajki i Gwiazdka zbliżają się wielkimi krokami. Nie da się ukryć, że właśnie trwa czas, w którym nasze szare komórki zmuszone są do zmorzonego wysiłku :) Co kupić, co kupić? Doskonale to znacie, prawda?
 Dziś mam dla Was propozycję gry, która spodoba się każdemu, bez względu na wiek (sama się nieźle wkręciłam :) ).

 "Skaczące kulki" to gra dla 1-3 osób od 4 lat.
Pudełko zawiera tarczę (której nie wyjmuje się z podstawy), 3 wyrzutnie, 12 kulek (4 niebieskie, 4 żółte i 4 czerwone) oraz instrukcję.


 Na czym polega gra?
Podstawę z tarczą ustawiamy w równej odległości od każdego z graczy. Następnie grę rozpoczyna najmłodszy gracz wykonując 4 próby trafienia w tarczę. Po tym kroku zliczamy punkty i przechodzimy do następnego gracza.
Po umówionej wcześniej ilości rund sumujemy punkty i wyłaniamy zwycięzcę.


 Oczywiście z synkiem wypróbowalismy też inne kombinacje, np. celowalismy do tarczy na zmianę lub jedno z nas grało do czterech udanych trafień :)


 "Skaczące kulki" są świetną rozrywką na długie, zimowe wieczory. Taka gra zręcznościowa uczy najmłodszych cierpliwości, opanowania i szukania najlepszych rozwiązań w dążeniu do celu, w tym przypadku do trafieniu kulką z katapulty najlepiej w sam środek tarczy.

 I jeszcze ta rewelacyjna cena.
W zwykłym sklepie spożywczo - przemysłowym, w którym codziennie robię zakupy, kupiłam ją za 16,90!


 A jak to jest z Wami? Lubicie grać w planszówki?
Zachęcacie swoje dzieci, aby właśnie w taki sposób spędzały wolny czas?
 Jestem bardzo ciekawa Waszego zdania na temat takiej rozrywki :)

/Ania

"Skaczące kulki"
Alexander 

wtorek, 28 listopada 2017

"Rita z Cherrywood" Larissa Awiżeń

Prędzej czy później, każdy znajdzie swoje miejsce... 



 Na początek garść podstawowych informacji jakie ma dla nas Wydawnictwo Dygresje, czyli króciutki opis.
 "Rita jest wrażliwą, pełną ciepła, otwartą osobą. Po dzieciństwie i młodości spędzonej w Związku Radzieckim, zakochuje się w Polaku. Po wielu wspólnie spędzonych latach, odczuwa zew przygody. Chcąc poczuć się znów przydatną i szerzyć dobro, nie waha się wyjechać za granicę, do Wielkiej Brytanii, by sprostać nowym wyzwaniom: pracy w hospicjum i mieszkaniu na emigracji. Przygody, które ją czekają, stanowią niesamowicie ciepłą, zabawną i wzruszającą opowieść o dobroci i poświęceniu".

 Tak w skrócie prezentuje się fabuła tej autobiograficznej (!) powieści. Autorka, Larissa Awiżeń, niczym dobra przyjaciółka oprowadza nas po swoim życiu. Dokładnie takie miałam wrażenie.
 Sami doskonale wiecie, jak to jest.
Spotykacie od lat niewidzianą znajomą, która zaprasza Was do swojego domu. Kawa, herbata, krótkie ploteczki. A potem pada magiczne "chodź, pokażę ci, jak mieszkam". I w tym momencie rozpoczyna się szybka wędrówka niby po mieszkaniu, a tak naprawdę po życiu.
 Czytając "Ritę z Cherrywood" właśnie tak się czułam, tyle tylko, że autorka świadomie dzieliła się ze mną swoimi wspomnieniami, marzeniami, czy planami. I muszę przyznać, że to było bardzo... miłe. Powiedziałabym nawet, że serdeczne. Nic przede mną nie zatajała. Podzieliła się ze mną swoimi radosnymi chwilami, ale też nie owijała w bawełnę, kiedy było ciężko.
 Pokazała mi jak zmieniał się świat, o którym ja nie miałam pojęcia, przez co był kompletnie poza kręgiem moich zainteresowań. Zabrała mnie do miejsc i czasów, które były punktami zmieniającymi jej życie, a na które ja w życiu nie zwróciłabym uwagi. Powierzyła swoje sekrety.
 Pokazała mi to, co otacza każdego z nas, ale nie z perspektywy kolorowych czasopism, gdzie obraz często jest przejaskrawiony, ale z perspektywy kobiety, która by odnaleźć szczęście i spełnienie pokonała szmat drogi. Kobiety, która wiele przeżyła, a jeszcze więcej zobaczyła. Osoby, którą życie rzucało w różne strony. Człowieka, który chciał zrobić coś dobrego.


 Za krótko. To pierwsze, co przyszło mi na myśl, kiedy zakończyłam tę książkową podróż u boku Rity. Niby zobaczyłam wiele, a mimo to chciałam, aby ta "wycieczka" śladami wspomnień autorki jeszcze się nie kończyła. Do zwiedzanie było zdecydowanie za szybkie.
 Musicie wiedzieć, że generalnie nie sięgam po książki autobiograficzne. W tym przypadku zainteresował mnie jednak opis i fakt, że autorka postanowiła pokazać swoje życie w formie "zwykłej" powieści. Oczywiście czytając tę książkę miałam świadomość, że jest ona "na faktach", ale to absolutnie nie odbierało mi przyjemności z czytania.
 Tylko ta okładka taka trochę... smutna.
I ta Rita taka zagubiona, taka niepewna.
 Z pewnością wiele takich momentów czekało na autorkę i czeka też na nas. W którą stronę podążyć?
 Czy Rita wreszcie odnalazła swoje miejsce na Ziemi? Czy udało jej się spełnić wszystkie marzenia? A może najlepsze dopiero nadejdzie?
 Wyruszcie w podróż u boku Rity i przekonajcie się sami!

/Ania. 

"Rita z Cherrywood"
Larissa Awiżeń 
Wydawnictwo Dygresje 

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania 
"Rity z Cherrywood" dziękuję :

niedziela, 26 listopada 2017

"Adaś Mickiewicz. Łobuz i mistrz" Jakub Skworz

Wciągające książki o wielkich Polakach. 


 O tym, że książki potrafią wciągać wiemy nie od dziś, ale żeby aż tak?!


 Adam Mickiewicz. Postać, której nikomu nie trzeba przedstawiać. Po wypowiedzeniu czy przeczytaniu jego imienia i nazwiska od razu na myśl przychodzą nam "Sonety Krymskie" czy "Pan Tadeusz" - według mnie najbardziej znane dzieło tego pisarza.
 Niestety bywa tak, że jego twórczość kojarzy nam się z przykrym, szkolnym obowiązkiem. Z czymś nudnym, nieciekawym. Z tzw. suchymi faktami. Sama pamiętam, jak musiałam uczyć się na pamięć inwokacji, którą zresztą pamiętam do dziś.  A jaki Adam był naprawdę? Czy uwierzycie mi, kiedy napiszę Wam, że w dzieciństwie był niezłym urwisem? Brzmi zabawnie? Niedorzecznie?
Dajcie się porwać lekturze i przekonajcie się jak było naprawdę!


 Ola i Eryk to rodzeństwo, które przebywa u dziadków. A wiadomo, że kto jak kto, ale nikt nie rozpieszcza dzieci bardziej niż właśnie dziadkowie. Ale nawet w ich domu panują żelazne zasady, których łamać pod żadnym pozorem nie wolno.
 Jednym z nich, oprócz jedzenia palcami powideł babci, jest absolutny zakaz wstępu do gabinetu pełnego książek. Ale ciekawość dzieci bierze górę i już wkrótce wkraczają do zakazanego pokoju, a stamtąd prosto pod dom małego Adasia Mickiewicza, który akurat... wypadł z okna!
 Od tej chwili, mimo że występek dzieci szybko wychodzi na jaw, rozpoczyna się niesamowita, książkowa podróż śladami tego polskiego poety, działacza politycznego, publicysty, tłumacza, nauczyciela akademickiego, bo jak się okazuje był to człowiek wielu talentów.

"- Co robisz? - spytała Ola, gdy przyłapała dziadka w salonie na przeglądaniu książki. 
- Od jakiegoś czasu zastanawiam się, do których rozdziałów was zabrać... - odparł dziadek, przerzucajac strony. - Nie wszystkie są równie wciągające. 
- Nie mów tak, bo uwierzą i będą mieli kłopoty w szkole - zaśmiała się babcia. 
(...) 
- Dziadku, nie boisz się, że zatopisz się w lekturze? - spytała dziewczynka. 
- Tylko kartkuje książkę, ale rzeczywiście zdarza się, że człowiek zostaje wciągnięty niespodziewanie, wbrew sobie. Na przykład bierze do ręki w księgarni nową powieść i czyta fragment, żeby zdecydować, czy ją kupić, i już go nie ma! "

 To było niesamowite doświadczenie. Powieść Jakuba Skworza przeniosła mnie do niezwykłego świata, w którym wyobraźnia nie zna granic.
Do krain, w których niemożliwe nie istnieje. Wyobrażacie sobie, że bez wychodzenia z domu ladujecie nagle na mroźnej Syberii, albo spacerujecie uliczkami Paryża w XIX wieku? Albo że stoicie za plecami Adama Mickiewicza w czasie kiedy on tworzy swoje najbardziej znane dzieło i czujecie z tego powodu nieopisaną radość?

 "Adaś Mickiewicz. Łobuz i mistrz" to powieść nie tylko dla dzieci czy młodzieży. Nam, dorosłym, też może przynieść wiele frajdy, przypomnieć nam o beztroskich latach dzieciństwa, kiedy i nam zdarzało się postępować niezgodnie z narzuconymi nam przez dorosłych zasadami. Ta książka pozwoli spojrzeć nam też z innej perspektywy na to, co, być może, w szkole spędzało nam sen z powiek.
 Młodzieży natomiast uzmysławi, że nie taki diabeł straszny jakim go malują, a postać Mickiewicza może okazać się niesamowicie intrygująca.
 Dla najmłodszych będzie to po prostu niezwykle ciekawa podróż u boku Oli i Eryka.


 Ja tę powieść przeczytałam dwa razy. Raz sama, drugi raz z moim prawie 6letnim synkiem, któremu najbardziej podobał się tytuł i fakt, że książki tak bardzo wciągają. Było co prawda kilka dość... niebezpiecznych momentów, które mogły zmrozić krew w żyłach, ale myślę, że jeżeli oszczędzimy najmłodszym czytelnikom jednego, czy dwóch rozdziałów, nic strasznego się nie stanie.
 Przecież zawsze będzie okazja, aby w niesamowitą podróż wybrać się raz jeszcze.

 Na uwagę zasługują również ilustracje. Na większości z nich możemy rozpoznać postać dziadka i wnuków, a także samego Mickiewicza. Jednak jest też kilka innych ilustracji. Równie pięknych, ale o ukrytej treści, do których zrozumienia potrzebna jest znajomość tekstu. Na początku myślałam o nich, że są po prostu nietypowe. Teraz już widzę więcej...


 Nie skłamie, jeżeli napiszę, że książka Jakuba Skworza powinna znaleźć się w każdym domu, bez względu na to, czy są w nim dzieci, czy też nie. Bo oprócz różnych ciekawostek, trochę informacji z życia prywatnego rodziny Mickiewiczów, zamknięty jest tu też kawał naszej historii jako narodu podany w bardzo intrygujący sposób.
 Ja z pewnością powrócę do niej nie raz 😊

 /Ania.

"Adaś Mickiewicz. Łobuz i mistrz"
Jakub Skworz 
Zysk i S-ka Wydawnictwo 

Za egzemplarz recenzencki dziękuję :

niedziela, 19 listopada 2017

ReLOVEution - wywiad z autorem [część II]

Zapraszam Was serdecznie do zapoznania się z drugą częścią rozmowy jaką my, patronki książki poetyckiej Reloveution (czyli, Karolina, Hania, Magda i ja),  przeprowadziłyśmy z jej autorem, Maciejem Bujanowiczem. Część pierwszą znajdziecie u Magdy z Czytam w pociągu  klikając ➡TUTAJ


7. Jak reagujesz na negatywne opinie dotyczące swojej poezji? Jeśli takie w ogóle się pojawiają. 
Pojawiają się, ale głównie anonimowo w postaci hejtu na mojej stronie. Hmm, nie mam nic przeciwko konstruktywnej krytyce. Jeśli ją słyszę, to zawsze staram się skorygować popełniony błąd. Jestem młodym twórcą, który się kształtuje, także krytyka jest dla mnie formą pomocy.

8. Jak zareagowali Twoi bliscy na to, iż zdecydowałeś się tworzyć? 
Bardzo długo trzymałem w tajemnicy fakt, że piszę. Na początku robiłem to pod pseudonimem. Najbliżsi byli trochę zdziwieni, ale na pewno i zadowoleni, może w pewnym stopniu nawet dumni. Wielokrotnie wyobrażałem sobie ich reakcję i była o wiele lepsza niż ta w mojej głowie.

9. Kiedy w Twojej głowie zrodził się pomysł na to, aby zacząć pisać poezję? 
Zrodził się po napisaniu pierwszego wiersza. Poczułem taką potrzebę tworzenia następnych. Potem odważyłem się je opubklikować pod pseudonimem i spotkałem się z ciepłymi słowami, co zmotywowało mnie do pisania następnych i następnych. W ten sposób zrodziła się pasja. Zacząłem pisać więcej i przede wszystkim więcej czytać. Bardzo często podczas czytania wierszy innych poetów w mojej głowie rodzi się pomysł, czy też bunt, że ja bym to napisał inaczej i w ten sposób powstają kolejne teksty. Tak więc czytanie i pisanie wzajemnie się napędza.

10. Skupmy się na chwilę na Twoim drugim tomiku. Jest on pełen miłości. Jak ważna jest ona w Twoim życiu? Nie bałeś się dotykać tak "błahego" tematu? 
Zdaję sobie sprawę, że temat miłości w literaturze jest już wręcz oklepany, jednak tomik krąży nie tylko wokół miłości, ale relacji międzyludzkich i wydaje mi się, że jest to pokazane w nowy, oryginalny sposób. Było to dla mnie również wyzwanie, żeby przedstawić ograny temat w nowej formie. Co do miłości, uważam, że jest w życiu najważniejsza. Bez niej wszystko inne traci sens.

11. Czujesz się poetą? 
Nie bardzo. Choć miło mi, bo coraz częściej słyszę to określenie. Poetą się bywa, a nie jest. Czuje się poetą, kiedy piszę w moim przekonaniu dobry utwór, ale kiedy sprzątam w pokoju już nie bardzo. Poetą nie jestem, może kiedyś zasłużę na takie określenie, narazie jestem tylko osobą, która pisze wiersze.

12. Starasz się ćwiczyć swój kunszt czy po prostu czekasz na wene? 
Ćwiczę bardzo dużo. Głównie zdobywając wiedzę z warsztatów, różnych wykładów, ale także spotkań ze znanymy poetami. Ostatnio miałem przyjemność być na spotkaniu z Tomaszem Różckim. To wszystko nie zmienia jednak faktu, że wena jest potrzebna i czasem trzeba na nią po prostu cierpliwie poczekać.

 Na kolejną serię pytań i odpowiedzi zapraszam już jutro, tj. 20.11.2017,  do Hani Nie oceniam po okładkach 💙

sobota, 18 listopada 2017

"Ósmy cud świata" Magdalena Witkiewicz

Całe życie rysujemy na ziemi ślady naszych stóp... 



 Anna narysowała już wiele takich ścieżek. Jedne ledwie widoczne, inne wyraźnie zaznaczone. Każda z tych dróg stanowi część jej historii. A o czym będzie opowiadać ta, która rozpoczęła się w chwili podjęcia przez Anie decyzji o wyjeździe do Wietnamu? Jakimi słowami zapełnią się białe karty jej życia w magicznym Hanoi? Co przyniosą jej głośne cykady z zatoki Ha Long? Czy kilka upojnych chwil spędzonych w Azji przyniesie rozwiązanie problemów, od których tak bardzo chciała uciec? A może pomoże w podjęciu najważniejszej decyzji w życiu?


 Magdalena Witkiewicz- autorka, której nie trzeba nikomu przedstawiać. Dla mnie jest to pisarka, po której powieści mogę sięgać w ciemno. Owszem, każda z napisanych przez nią histori jest inna. Jedne są rewelacyjne, inne po prostu bardzo dobre, ale jeszcze nigdy na żadnej się nie zawiodłam.
 Z "Ósmym cudem świata" nie mogło być inaczej. Chociaż myślałam, że będzie zupełnie inaczej...
 Pamiętam jak swego czasu ja, osoba kompletnie antyprasowa, specjalnie dla opowiadania pani Magdaleny, kupiłam jedno z czasopism. Byłam zachwycona historią głównej bohaterki.
 Teraz, kiedy byłam przekonana, że ta opowieść nie wywrze już na mnie tak ogromnego wrażenia (w końcu mniej więcej wiedziałam, czego mogę się spodziewać) sięgnęłam po tę powieść licząc na przyjemne czytadło; na miłą, książkową podróż u boku Anny. Tymczasem w dłoniach trzymałam, według mnie, najlepszą książkę w dorobku autorki!


 Co mnie w niej aż tak zachwyciło?
 Nie będę ukrywać, że Pani Magdalena oczarowala mnie Wietnamem 🌍 Ale nie opisami przyrody, których oczywiście w książce nie zabrakło, i które były przepiękne, ale kulturą. Rozdziały rozpoczynają się w większości krótkimi, wietnamskimi przysłowiami, które idealnie odzwierciedlają charakter każdego rozdziału. Poza tym w "Ósmym cudzie świata" możemy przeczytać o zwyczajach Wietnamczyków, ich codzienności, a nawet poznać kilka... legend. Opowieść o tym, skąd się wzięły komary skradła moje serce. Coś niesamowitego. Aż chce się wsiąść w samolot i polecieć w azjatycką podróż życia! Mimo tego, że ja tak bardzo kocham ciszę 😉

 Nie myślcie, że nie polubiłam Anny (i innych bohaterów, w tym drugiego narratora). Wręcz przeciwnie ☺ Przecież każdy wie, że Anki to są fajne babki 😉, prawda?
 Bardzo jej kibicowalam, chociaż przez chwilę myślałam, że jednak podąża nie w tym kierunku, w którym powinna. Że jej historia powinna pozostawiać ślady zupełnie gdzie indziej.
 Jak się okazuje, każdemu jest coś przeznaczone. A może to jednak przypadek decyduje o naszej przyszłości? Tego nie wie nikt, nawet Anna.

"Czasami zastanawiam się, kiedy moja - a raczej nasza - historia miała swój początek. Kiedy los zdecydował, że będzie właśnie tak, a nie inaczej. Czy to w ogóle był los? A może przypadek wskazał drogę, którą powinnam podążać, by moje życie ułożyło się w określony sposób? "

 Kto, lub co, zdecydowało zatem o jej Ósmym cudzie świata? 


 Bo o tym właśnie jest ta powieść. O prywatnym, najwspanialszych, Ósmym cudzie świata. O ile z pierwszymi siedmioma, nie bardzo możemy dyskutować, ósmy leży tylko i wyłącznie w naszej gestii. Tylko i wyłącznie my możemy zdecydować czym lub kim on będzie. Może to być świadomy wybór, a może pewnego dnia po prostu pojawia się w naszym życiu wywracając je o 180 stopni?
 I to jest najpiękniejsze na świecie 💜

/Ania. 

"Ósmy cud świata"
Magdalena Witkiewicz 
Wydawnictwo FILIA 

czwartek, 16 listopada 2017

"Teatr snów" Iwona Anna Dylewicz

Teatr = gra. Teatr snów = śmiertelna rozgrywka. 



 Ruda, kobieta o włosach koloru płomienia, aktorka na scenie sennych koszmarów. Ale co zrobić kiedy senne mary mieszają się z rzeczywistością? Kiedy przenikają do codzienności, zamieszkują w niej i prześladują swoją ofiarę? Śmiertelna rozgrywka rozpoczęta! Pan Cairo zrobi wszystko, by dopaść Rudą, którą oskarżył o czary. Gdy pierwsze podejście kończy się fiaskiem, za kobietą podążają zakapturzone szkielety, a cel jest jeden : unicestwić czarownicę raz na zawsze! Ruda tak łatwo się nie podda, ale wysłannicy pana Cairo będą podążać za Rudą do wielu światów. Czy w końcu ją dopadną?


 Zaskoczenie. To słowo najlepiej opisuje moje emocje i wrażenia po przeczytaniu debiutu (!) Iwony Anny Dylewicz. W zasadzie po zapoznaniu się z opisem tej powieści nie wiedziałam czego mogę się spodziewać. Skoro wędrówka między światami to może fantasy? A może skoro gra w życie - śmierć to może coś bardziej w kierunku psychologicznym? Po przeczytaniu kilku rozdziałów przez chwilę przemknęło mi nawet przez myśl, że to może romans, bo Ruda w każdym świecie miała swojego adoratora. A może to po prostu była miłość? Wszystko okazało się zupełnie inne. Moim zdaniem Teatr snów nie wpisuje się schematycznie w żaden gatunek. To coś zupełnie innego, wręcz innowacyjnego, co pochłonęło mnie bez reszty. Najzwyczajniej w świecie chciałam, by ten spektakl trwał wiecznie...

 Przyznaję, że na początku byłam przekona, że trafiłam w sam środek... chaosu. Ruda śniła. W tym śnie stała przed obliczem pana Cairo, który pragnął, by kobieta została spalona na stosie. I chociaż zapadł wyrok, Rudej udało się wyrwać ze szpon śmierci. A może ona była już martwa?
 Jednocześnie wydawało mi się, że przebywam w innej rzeczywistości, w której Ruda jest zwykłą kobietą. Inne wcielenie?
  Po chwili już nie wiedziałam, co jest snem, a co jawą. Jednak najważniejszym pytaniem było to, kim właściwie jest Ruda? Mną? Tobą? Sobą? Ile ma żyć? I jeszcze ten czarny kot...

- Kim ty jesteś, Ruda? - Mężczyzna był wyraźnie zdezorientowany. Widział kobietę, dotykał zwierzę. - Wydawało mi się, że cię znam! 
- Jestem nią i jestem nim, a jednak nie istnieję. Śnisz mnie - rzekła i dodała enigmatycznie: - Tylko zegar stanął już. Przestał bić... 

 Z czasem zdałam sobie sprawę, że ten pozorny bałagan to tak naprawdę określony ład. Czytało mi się lepiej, lżej. Nie wiem czy to kwestia wczucia się w historię Rudej, czy może autorka postanowiła trochę ułatwić mi wspólną podróż u boku miedzianowłosej? Jedno jest pewne : to była ekscytująca podróż u boku bohaterki Iwony Anny Dylewicz.

 Urzekły mnie też ilustracje zawarte w książce (autorstwa Iwony Anny Dylewicz), które idealnie obrazowały aktualną sytuację bohaterki.  Momentami były mroczne, chwilami przerażające, zawsze fascynujące! Brawo! 



 Wiecie, dlaczego będę każdemu polecać tę książkę? Bo jesteśmy bardzo podobni do Rudej. Też jesteśmy aktorami na własnej scenie życia. Postępujemy dokładnie jak ona. I kiedy wydaje się, że docieramy do ostatniego aktu naszej historii zdajemy sobie sprawę, że to dopiero początek...

 /Ania.

"Teatr snów"
Iwona Anna Dylewicz 
Wydawnictwo Dygresje 

 Za egzemplarz recenzencki dziękuję :