niedziela, 29 kwietnia 2018

"Coś do ukrycia" Iwona Kowalska

 Zawiodłam się na tej książce, a przecież opis zapowiadał tak świetną przygodę. 



 Julia wraz z Filipem planują powiadomić jego rodzinę o planowanych zaręczynach. Pomimo tego, że Julia ulega wypadkowi w pracy, młodzi postanawiają nie odwoływać wizyty. Okazuje się, że złamana noga i liczne siniaki to najmniejszy problem przyszłej panny młodej, bowiem podczas spotkania na jaw wychodzi wstydliwa tajemnica z jej przeszłości, która dyskredytuje ją w oczach Filipa i jego bliskich. Ze ślubu nici! A miało być tak pięknie...

 Julia czuje się upokorzona. Za namową przyjaciół, Basi i Mietka, postanawia się nie poddawać i poszperać trochę w przeszłości rodziny jej eksnarzeczonego. Chce wszystkich zdemaskować, aby oni poczuli się równie podle jak ona w dniu tej przeklętej wizyty, a przy okazji uratować swój honor i odzyskać ukochanego. I tak oto rozpoczyna się wspólne "śledztwo", które lekko komplikuje pojawienie się Marka, kuzyna Filipa.

 Nawet nie wiecie jak bardzo żałuję, że tym razem recenzja nie będzie pozytywna, ale nie mogę napisać, że było super skoro moim zdaniem nie było.


 Zaczęło się od tego, że nie bardzo rozumiałam, czemu Julii tak bardzo zależy na odzyskaniu Filipa. To prawda - z miłością się nie dyskutuje, ale mężczyzna jej życia od początku był przedstawiony jako cholerny dupek, z którym nie sposób wytrzymać. Taki zapatrzony w siebie burak! Ale ok, miłość to miłość, a urażona duma pragnie zemsty. Nie będę z tym dyskutować.

 Julia wraz z przyjaciółmi "przenika" w otoczenie swoich ofiar, przebywa z nimi, nawet dla nich pracuje (!), ale dzięki odpowiednim kamuflażom nikt jej nie poznaje. Wszak jest dobrą aktorką. Jednak jeżeli liczycie, że Julka, Basia lub Mietek znajdą w czyjejś szafie jakiegoś trupa, to... się mylicie i myliłam się ja. Trupów nie będzie.
 Doskonale sobie zdaję sprawę, że te odkryte sekrety miały dotknąć i pogrążyć członków rodziny Filipa, jak również pokazać mentalność nas samych - przecież my też czasami, z różnych przyczyn, zakładamy maski i udajemy kogoś, kim nie jesteśmy. Autorka chciała pokazać, że każdy ma coś do ukrycia. Ale brakowało mi tego WOW. Przyznaję, że te sekrety poszczególnych osób były czymś, co trzymało mnie przy tej książce, bo byłam niesamowicie ciekawa, co też takiego może ukrywać była posłanka, psycholog, ksiądz proboszcz, czy szlachcianka (głównie ona). Ale niestety po pełnym oczekiwania akcie (tak, tak - bohaterowie są aktorami, więc rozdziały są właśnie aktami) myślałam sobie "ooo, tylko tyle?".

 Tym, co przelało czarę goryczy był humor. A ściślej rzecz ujmując za dużo humoru, który w moim odczuciu wcale nie był śmieszny. Zaśmiałam się w trakcie lektury jeden raz. Jeden malutki raz. Przez resztę wyglądałam jak smerf maruda, który w drugiej części przygód o niebieskich stworkach nagle postanowił zostać optymistą i zamiast uśmiechu na jego twarzyczce pojawił się bliżej nieokreślony grymas. Ja tak właśnie wyglądałam - już myślałam, że zaraz nastąpi przełom i wreszcie będę miała okazję do śmiechu, ale treść szybko sprowadzała mnie na ziemię.

 Nie zrozumiałam też kompletnie zabiegu nie wymieniania nazw miejscowości. Autorka we wstępie napisała "Ponieważ wszelkie imiona w istocie należą do bohaterów tej historii, postanowiłam dla przyzwoitości chociaż nazwy miast skrócić do jednej, symbolicznej litery".
 A ja się pytam, po co? Po to, żeby pokazać, że taka historia może zdarzyć się w każdym zakątku świata (w tym wypadku Polski) ? Po to, żeby uzmysłowić czytelnikom, że tacy ludzie są wszędzie? A może po to, żeby było anonimowo? Być może, ale to sprawiło, że te miasta i miejscowości stały się dla mnie takie ... bezpłciowe.Nie wiedziałam, czy W. to Warszawa, Wrocław, czy Bóg wie, co jeszcze. Nie miałam wyobrażenia, czy pensjonat, do którego pojechali bohaterowie jest w górach, czy nad morzem, a może gdzieś w centrum. Masakra.

 Szkoda, wielka szkoda, że nie mogę wyrazić się o tej powieści pozytywnie, tym bardziej, że na początku zarys fabuły naprawdę wydawał mi się ciekawy. Nie ukrywam, że były chwile, w których nie mogłam oderwać się od czytania; momentami dostrzegałam przebłyski geniuszu. Nagle akcja nabierała fajnego tempa i zaczynała iść w konkretnym kierunku, dialogi między bohaterami nie były wymuszone ani sztuczne, ale te wszystkie elementy złożone w całość po prostu według mnie nie do końca do siebie pasowały. Tego wszystkiego było zdecydowanie za dużo.

 To pierwsza opublikowana powieść autorki i doskonale wiem, że chciała dobrze. Zresztą to oczywiste, że każdy autor, także ten debiutujący chce dla czytelnika jak najlepiej. W zależności od gatunku chce go wzruszyć, przestraszyć, rozśmieszyć. I w tym konkretnym przypadku mam wrażenie, że pani Iwona dołożyła wszelkich starań, żeby tych zabawnych sytuacji było jak najwięcej, tylko że to nie zawsze o to chodzi. Czasami mniej znaczy lepiej.

 Nie chcę odwodzić Was od przeczytania tej książki, bo doskonale zdaję sobie sprawę, że wśród Was jest wiele osób, którym ta powieść przypadnie do gustu. I być może większość z Was będzie przy niej pękać ze śmiechu.
 Ja nie pękałam, nie zżyłam się też z bohaterami. Liczyłam na dobrą zabawę, ale z przykrością muszę stwierdzić, że historia Julii nie przypadła mi do gustu. Kompletnie mnie nie porwała. Szkoda, wielka szkoda...

/Ania.

"Coś do ukrycia"
Iwona Kowalska 
Wydawnictwo Novae Res

Recenzja powstała dzięki współpracy z Wydawnictwem 



sobota, 28 kwietnia 2018

"Słoneczne jutro" Ewa Bauer

 Pożegnania nadszedł czas.



 Anna była przekonana, że przeszłość została daleko w tyle, i że w innym kraju demony przeszłości jej nie dopadną. Niestety, ani nowe miejsce nie przyniosło jej takiego ukojenia na jakie liczyła, ani (nie)nowi znajomi, nie byli w stanie pomóc naszej bohaterce w pełni pogodzić się z tym, co ją spotkało. Poza tym życie postanowiło wystawić ją na kolejną, wyjątkowo ciężką próbę.  Czy nadejdzie taki dzień, w którym dla Anny wreszcie zaświeci słońce?

 Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy.
Niestety historia Ani też. "Słoneczne jutro" to już ostatni tom cyklu "Kolory uczuć" autorstwa Ewy Bauer. Recenzje poprzednich części : "W nadziei na lepsze jutro" [KLIK], "Kruchość jutra" [KLIK]. 
 
 To była wyjątkowa, książkowa podróż. Anna zabrała mnie tym razem do słonecznej Hiszpanii, dokąd chciała uciec przed problemami. Była przekonana, że w tym miejscu będzie bezpieczna, i że jej najbliżsi to właśnie tam poczują się jak w domu. Życie jednak pokazało, że wszystko proste jest w teorii, gorzej już z praktyką.

 Pierwsza część tej powieści była w głównej mierze poświęcona historii Hiszpanii, jej kulturze i tradycjom. Taki... mini przewodnik przybliżający mentalność mieszkańców tego kraju.
 Z kolei druga część była prawdziwą grą nerwów ; nie można bowiem zachować spokoju, kiedy w grę wchodzi ludzkie życie i to jeszcze najbliższej sercu osoby. Poza tym nadszedł wreszcie odpowiedni moment, aby raz na zawsze rozliczyć się z przeszłością.


 Autorka znów udowodniła, że potrafi urzeczywistnić sytuacje, które dzieją się tylko na papierze. Przeżywałam wszystko razem z Anną - razem z nią się bałam, razem z nią się uśmiechałam, razem z nią miałam nadzieję, że to lepsze jutro wreszcie nadejdzie, i że wszystko w końcu się ułoży.

 Szkoda, że dotarłyśmy już do kresu tej podróży. Przyznam szczerze, że bardzo zżyłam się z Anną, bo z pewnych względów stała mi się bardzo bliska i doskonale rozumiałam, co przeżywała. I przez co musieli przejść jej chłopcy.


 Cóż ja mogę Wam powiedzieć? "Słoneczne jutro" to wspaniała, choć niełatwa historia. Piękne plenery, wiele ciekawostek, multum emocji. W dodatku cudowna okładka. Nie mogę nie polecić Wam tej książki. Po prostu nie mogę! Nic nie poradzę na to, że Ewa Bauer i jej bohaterowie skradli moje serce...

/Ania.

"Słoneczne jutro"
Trzeci tom cyklu "Kolory uczuć
Ewa Bauer 
Wydawnictwo Szara Godzina

Recenzja powstała dzięki współpracy z Wydawnictwem 

środa, 25 kwietnia 2018

"Kruchość jutra" Ewa Bauer

 Przyszłość może okazać się bardzo krucha. Nawet ta z pozoru najbardziej stabilna.



 Dotkliwie przekonała się o tym Anna, bohaterka cyklu "Kolory uczuć" Ewy Bauer, którą poznaliście w poprzedniej recenzji [KLIK] . Anna, po pokonaniu prawie wszystkich przeciwności losu, powoli zaczęła wychodzić na prostą i układać sobie życie od nowa. Wreszcie śmiało mogła powiedzieć, że jest szczęśliwa.
 Niestety, nie przewidziała jednego - że cały jej nowy świat może w jednej chwili runąć niczym domek z kart. Czy naprawdę mogła się aż tak bardzo pomylić?

"Dlaczego dopiero w obliczu straty uświadamiamy sobie, że gra nie była warta świeczki? Poznajemy, co jest naprawdę ważne, kiedy nie możemy już tego mieć"

 Rewelacyjnie napisana kontynuacja powieści "W nadziei na lepsze jutro", która pokazuje, że to jutro, które wreszcie nadeszło, nawet najbardziej radosne i kolorowe, może bardzo szybko pokazać swoje mroczne oblicze.
 Autorka udowodniła, że prostym językiem potrafi przekazać czytelnikowi cały wachlarz emocji towarzyszących bohaterom. Co ciekawe, tak przetasowała karty, że nagle role w tej grze kompletnie się odwróciły. Komu tak naprawdę można zaufać?

"Przykre doświadczenia, które nas dotykają, są jedynie środkiem do osiągnięcia celu. Nawet to, co spotkało Annę, musi być jedynie preludium do szczęścia. Zmuszała się, żeby tak myśleć. Tylko wtedy była w stanie egzystować i nie załamać się (...) Życie jest zbyt kruche, by bać się własnego cienia i stale zastanawiać się, jakie nieszczęście może nas jeszcze spotkać."

 W zasadzie, nie mam się do czego przyczepić. Fabuła znów mnie zaciekawiła, pewien wątek okazał się niesłychanie intrygujący, akcja pędziła jak szalona, a bohaterowie okazali się... zupełnie inni niż przypuszczałam. Spodobało mi się też "zamknięte" zakończenie.
 Napisałam Wam w recenzji "W nadziei na lepsze jutro", że w tym konkretnym przypadku nie przeszkadzało mi otwarte zakończenie, bo pod ręką miałam już kolejny tom. Jednak, gdybym sięgnęła po pierwszą część w dniu premiery i musiała czekać kilka miesięcy na kontynuację, czułabym się niepocieszona, bo w zasadzie zakończenie pierwszego tomu, było tak naprawdę dopiero otwarciem tej historii. Akcja została nagle przerwana.
 W przypadku drugiej części, zakończenie wydaje się bardziej zamknięte, ze względu na domknięcie pewnych wątków. Owszem, przed Anną jeszcze wiele wyzwań w trzeciej części, ale generalnie nie czuć tego napięcia oczekiwania. Nawet, gdyby w tym momencie zakończyła się wspólna podróż z Anną, nie czułabym rozczarowania. I to jest ogromny plus.


 Cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zachęcić Was do sięgnięcia zarówno po "Kruchość jutra" jak i pierwszą części. Obydwie powieści naprawdę przyjemnie i szybko się czyta.  Według mnie, to naprawdę kawał dobrej, obyczajowej roboty, która ukazuje problemy współczesnych trzydziestolatków (i nie tylko). Miłość, radość, zdrada, kłamstwo, śmierć - to wszystko otacza nas na codzień i właśnie dlatego historia Ani może stać nam się bliska.

/Ania.

"Kruchość jutra"
Drugi tom cyklu "Kolory uczuć
Ewa Bauer 
www.ewabauer.pl
Wydawnictwo Szara Godzina.

Recenzja została napisana dzięki współpracy z Wydawnictwem 


poniedziałek, 23 kwietnia 2018

"W nadziei na lepsze jutro" Ewa Bauer

 Nic nie dzieje się bez przyczyny...



 Młoda kobieta, która bardzo pragnie być szczęśliwa i przeciwności, które ją spotykają. Czy prawdziwa miłość istnieje? 
 Historia Anny przeplata się z losami dwóch kobiet, których życie również nie układa się tak, jak by sobie tego życzyły. Bohaterowie powieści przechodzą metamorfozy, podejmując różne, nie zawsze słuszne decyzje. Czy w poszukiwaniu miłości wolno wszystko? Czy w końcu nadejdzie lepsze jutro?

 Wreszcie mam dla Was recenzję pierwszego tomu cyklu "Kolory uczuć" Ewy Bauer. Z racji tego, że jeszcze dwukrotnie spotkamy się z bohaterami poznanymi w historii opisanej w powieści "W nadziei na lepsze jutro" postanowiłam, że dziś będzie krótko i na temat.

 Mogliście zauważyć, że zawsze staram się opisać zarys fabuły własnymi słowami. Dlaczego więc teraz postanowiłam zrobić inaczej i skopiować tekst z okładki? Otóż dlatego, że on, w przeciwieństwie do mnie, niczego nie zdradza! W zasadzie czytając notkę zamieszczoną na czwartej stronie okładki nie wiemy tak naprawdę, co nas czeka.

 Domyślamy się, że akcja będzie skupiona wokół Anny, ale kompletnie nie mamy pojęcia, jakie spotkają ją przeciwności losu. Opis nie zdradza też, kim są pozostałe dwie kobiety, których losy będą przeplatać się z historią głównej bohaterki. Czy są to obce Annie osoby, a może wręcz przeciwnie - ktoś bliski jej sercu?
 Same tajemnice i niech tak zostanie 😉
Czasami lepiej wiedzieć mniej, niż przeczytać opis i od razu domyślać się, co też zaraz się wydarzy.


 Jest jednak kilka spraw, o których mogę i jak najbardziej chcę Wam króciutko opowiedzieć.

  • Po pierwsze - od pierwszych stron zakochałam się w stylu pani Ewy. "W nadziei na lepsze jutro" to co prawda debiut, ale czytało mi się go świetnie. Autorka bardzo plastycznie nakreśliła wszystkich bohaterów. Zrobiła to tak dobrze, że miałam autentyczne wrażenie, jakbym ich znała. Fakt, jednych polubiłam bardziej, innych mniej. Ale tak to już bywa. W końcu - nic nie dzieje się bez przyczyny, więc każdy na własny rachunek próbował zyskać moją sympatię, z lepszym lub gorszym skutkiem. 
  • Po drugie - rozdziały są krótkie, więc spokojnie mogłam (i Wy wkrótce jeśli jeszcze tego nie zrobiliście mam nadzieję też) przeczytać jeszcze jeden przed snem. I jeszcze jeden, i jeszcze jeden... 
  • Po trzecie - świetnie poprowadzona akcja. Nawet przez chwilę nie jest nudno. Ciągle coś się dzieje. Czasami wracamy do przeszłości, aby lepiej przyjrzeć się historii Anny; czasami myślami wybiegamy w przyszłość, mając nadzieję, że jeszcze nadejdzie to lepsze jutro. 
  • Po czwarte - wyjątkowo nie zirytowało mnie otwarte zakończenie. Z pewnością wynikało to z faktu, że wszystkie trzy części są już w moim posiadaniu i nie musiałam czekać na premierę kolejnych  części 😉
  • Po piąte - początkowo chciałam Wam napisać, że ta książka zrobiła na mnie ogromne wrażenie (tak faktycznie jest), i że autorka sama sobie postawiła poprzeczkę bardzo wysoko, i że jestem ciekawa, czy drugi tom cyklu - "Kruchość jutra" - spodoba mi się tak samo jak pierwszy/ bardziej niż pierwszy /wcale mi się nie spodoba. Tylko, że... ja już to wiem! Bo druga część już za mną i powiem Wam, że pani Ewa... 

 A zresztą! O tym jutro!

/Ania.

"W nadziei na lepsze jutro"
Pierwszy tom cyklu "Kolory uczuć" 
Ewa Bauer 
Wydawnictwo Szara Godzina

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu 




czwartek, 19 kwietnia 2018

"Ariel znaczy lew" Andrzej Selerowicz

 Tym razem mam dla Was dość kontrowersyjną propozycję od Wydawnictwa NovaeRes.


 Powieść zaczyna się... bardzo niewinnie.
Ariel (zwany też Arturem) udziela wywiadu Robertowi, studentowi pracującemu nad pracą magisterską.
 Starszy mężczyzna, który przetrwał Holokaust przeszedł do historii jako utalentowany skrzypek, ale nie bohater (o tym trochę później). Dzięki retrospekcjom poznajemy jego, na pewno dla niektórych, szokującą przeszłość. Cofamy się do czasów II Wojny Światowej.


 Ariel ma 15 lat i, takie odniosłam wrażenie, nie do końca rozumie, co się wokół niego dzieje. Mieszka wraz z rodzicami i starszą siostrą Hanią w dzielnicy żydowskiej. Pewnego upalnego dnia do drzwi jego domu puka Wolfgang, niemiecki żołnierz. Chyba nikomu nie muszę tłumaczyć, co to mogło oznaczać w okupowanym przez Niemców Krakowie. A mimo to między żydowskim chłopcem, a niemieckim żołnierzem rodzi się miłość. Tylko czy ma ona szansę na przetrwanie w tym niezwykle trudnym czasie?

 Często bohaterami powieści historycznych ( nie tylko tych poświęconych tematyce związanej z obozami koncentracyjnymi) są osoby, które w jakiś sposób zapisały się dzięki swoim czynom na kartach historii ; w jakiś sposób walczyły o wolność kraju i, w tym przypadku, zakończenie panowania niemieckiego na ziemiach polskich; osoby poległe lub ci, którzy przetrwali obozowe piekło i postanowili podzielić się z innymi swoją historią.
 W tej powieści jest zupełnie inaczej. Może zabrzmi to z mojej strony brutalnie, ale Ariela w żaden sposób nie można nazwać bohaterem. Nie działał w tajnych stowarzyszeniach, nie chwycił za broń i nie stanął do walki o wolność, wyzwolenie. Udało mu się "jedynie" przeżyć. Walczył jak lew, ale swoimi sposobami. Dlaczego więc powieść Andrzeja Selerowicza zasługuje na uwagę?  Przede wszystkim dlatego, że pokazuje tamte czasy z zupełnie innej perspektywy niż do tej pory. Z punktu widzenia osoby zakochanej. Osoby, która dopiero dojrzewa i za wszelką cenę chce przeżyć i spełnić swoje wielkie marzenie. To "wszystko".

 Dlaczego na początku napisałam, że ta historia jest kontrowersyjna? Uważam, że człowiek nie musi wszystkiego akceptować, nie musi się ze wszystkim zgadzać, ale powinien uszanować wybór innych. Ja należę do osób tolerancyjnych, ale przyznam, że powieść troszkę mnie zszokowała. Zwłaszcza to, że kiedy doszło do pierwszego spotkania chłopca z ponad dwudziestoletnim żołnierzem, Ariel był w zasadzie jeszcze niewinnym dzieckiem. A mimo to dorosły Wolfgang postanowił ciągnąć tę znajomość dalej, o wiele lepiej zdając sobie sprawę z zagrożenia, jakie się z tym wiązało. To, że Ariel był zafascynowany, bądź co bądź, dorosłym już mężczyzną, jestem jeszcze w stanie zrozumieć, ale to, że starszy od niego o dobrych kilka lat żołnierz postanowił go wykorzystać, no to już wywołało we mnie pewien... bunt. Ktoś może powiedzieć, że czasy były inne, że przecież Ariel wcale nie protestował, wręcz przeciwnie - o niczym innym w tamtej chwili nie marzył, ale ja takiemu zachowaniu mówię stanowcze NIE. Tym bardziej budzi to we mnie emocje, bo to historia... oparta na faktach! Szczegóły poznacie już na pierwszych stronach. Myślę więc, że nie każdemu się to spodoba. Chociaż nie będę ukrywać, że autor obszedł się ze mną, jako czytelnikiem, delikatnie i nie zaserwował żadnych opisów, które przekroczyłyby granicę dobrego smaku.

 O tym, jak zakończyła się historia miłości Ariela i Wolfganga i jak potoczyło się dorosłe życie tytułowego bohatera będziecie musieli przekonać się sami, bo i tak mam wrażenie, że za dużo już Wam zdradziłam.


 Czy warto zatem sięgnąć po tę książkę?
Według mnie, jak najbardziej tak.
Nie od dziś przecież wiadomo, że najlepsze scenariusze pisze samo życie. A autor musi tylko umiejętnie poprowadzić akcją i bohaterami 😉
A ja już wiem, że panu Andrzejowi Selerowiczowi to się udało.

 Przyznam szczerze, że dopóki nie dostałam od Wydawnictwa NovaeRes propozycji zrecenzowania tej powieści, nie miałam w ogóle pojęcia o jej istnieniu.
 Mówi się, że czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal, ale powiem Wam, że gdybym teraz jej nie wybrała, a trafiła na nią przypadkiem dopiero za kilka lat, plułabym sobie w brodę, że nie poznałam historii Ariela wcześniej.
 Dlatego też mam cichą nadzieję, że tak jak ja zdecydujecie się na lekturę tej książki teraz, aby nie żałować w przyszłości, że tego nie zrobiliście.

/Ania.

"Ariel znaczy lew"
Andrzej Selerowicz 
Wydawnictwo NovaeRes

Powieść zrecenzowana dzięki uprzejmości Wydawnictwa NovaeRes 😘😘😘



środa, 18 kwietnia 2018

"To nie jest twoje dziecko" Małgorzata Falkowska

 Więc czyje?


 Rodzicielstwo. Etap w życiu, którego jedni pragną i nie mogą się go doczekać, drudzy odkrywają go wraz z instynktem macierzyńskim, a trzeci robią wszystko, aby nie zawitał do ich życia. Każdy ma przecież prawo wyboru. A co się stanie, kiedy ktoś na ten wybór usilnie będzie chciał wpłynąć?

 Po jednej stronie Ona - studentka w ciąży, która zdaje sobie sprawę z tego, że sama nie da rady wychować i utrzymać dziecka. A może po prostu nie chce dawać sobie rady? Może wmawia to sobie, bo nie chce lub boi się spróbować życia z małym człowiekiem u boku? Po drugiej stronie Oni - zamożne małżeństwo, które marzy o zostaniu rodzicami. Za wszelką cenę. A pomiędzy nimi Ono - to najważniejsze dziecko, o które toczy się ta cała gra pozorów.

 Pierwsza część książki to była dla mnie taka... typowa analiza i planowanie działania. Przez obydwie strony. Tu nie było miejsca na emocje, tylko na chłodną kalkulację. Co zrobić, żeby jak najwięcej ugrać. Uczucia? Kto by się nimi przejmował! Liczyło się tylko "dotarcie" do celu.
 Druga część tej powieści była już inna.
Posunę się nawet do określenia, że bardziej ludzka (jeżeli chodzi o uczucia) chociaż też i bardziej skomplikowana (jeżeli chodzi o ludzką psychikę). Gdzieś tam powoli, nieśmiało kiełkowała miłość, gdzieś pojawiło się zagubienie, gdzieś wyrachowanie.

 A potem nastąpiło zakończenie - absolutnie nie tego się spodziewałam! Autorka naprawdę mnie zaskoczyła, bo w żadnym z przewidywanych scenariuszy nie dopuściłam do siebie takiej ewentualności. Brawo!

 Jedynym minusem całości (aż nie wierzę, że to piszę! ) był fakt, że nie stałam jakoś szczególnie po żadnej ze stron. Co prawda starałam się zrozumieć zarówno i biedną, zagubioną studentkę, która nagle dostrzegła dla siebie szansę, i bogate małżeństwo, które teoretycznie mogłoby mieć wszystko, a nie może spełnić swoje największego marzenia o macierzyństwie.
 A mimo to nie nawiązała się między nami ta nić porozumienia. I chociaż zakończenie wprawiło mnie w prawdziwe osłupienie, co ciekawe, nie było mi jakoś strasznie żal bohaterów. Raczej nastąpił taki totalny efekt zaskoczenia, a potem analizy całości. Zastanawiałam się, co by było, gdyby...? Jak wtedy potoczyłoby się życie całej czwórki? Czy byliby szczęśliwi? A może tragedia była nieunikniona?


 Jako osoba znająca też komediową odsłonę twórczości autorki, Małgorzaty Falkowskiej, nie mogę nie dokonać tu porównania. Ci, którzy znają historie zwariowanych przyjaciółek doskonale wiedzą, że autorka potrafi pisać lekko i z polotem. Zdają też sobie sprawę, że potrafi sprawić, że czytelnik nie jest w stanie zapanować nad niekontrolowanymi wybuchami/ salwami śmiechu.
 A jak poradziła sobie w dramatyczno - psychologicznej odsłonie, którą postanowiła zaserwować nam w powieści "To nie jest twoje dziecko"? Według mnie zaskakująco dobrze! Aż wstyd się przyznać, ale mimo ogromnej sympatii jaką darzę autorkę i całego szacunku jaki mam w stosunku do jej twórczości, trochę obawiałam się, że Małgorzata Falkowska nie poradzi sobie z zadaniem. Że my, czytelnicy, znający komediowe oblicze pisarki i jej nieograniczoną i niejednokrotnie zaskakującą wyobraźnię, będziemy czuć się rozczarowani, może nawet oszukani. Że mimo trudnej tematyki będzie próbowała przemycić trochę komizmu, lub zrobi to mimowolnie. Wszak kompletnie nie wiedziałam, czego się spodziewać. Myliłam się! Nie było komiczne. Było ciekawie. Było zaskakujące. Było dramatycznie. Było nawet mrocznie. Co ciekawe, było też wzruszająco (listy).

 Jak się jednak okazało, są autorzy, którzy potrafią poradzić sobie z każdym zadaniem, bez względu na wybór gatunku. A wszystko dzięki życiowemu doświadczeniu.

 Cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zachęcić Was (jeżeli jeszcze tego nie zrobiliście) do poznania tej historii.
 Fabuła jest rewelacyjnie skonstruowana, a akcja idealnie poprowadzona. Nie będziecie mogli się od niej oderwać!

/Ania.

"To nie jest twoje dziecko"
Małgorzata Falkowska 
Wydawnictwa Lira

Za egzemplarz recenzencki dziękuję :



piątek, 13 kwietnia 2018

"Niedyskretnik" Therese Oneill

 Co dama wiedzieć powinna o seksie, małżeństwie i dobrych manierach, a o czym mówić nie wypada. 



 Niesłychanie długo myślałam nad tytułem dla tej recenzji. W mojej głowie pojawiły się dwa hasła przewodnie, które byłyby idealnym odzwierciedleniem tego, co myślę o tej książce. Dlaczego więc nie miałabym wykorzystać obydwu? Doszłam do wniosku, że wystarczy podzielić opinię na dwie części. Co też czynię 😉

 Dyskretności i subtelności tu nie znajdziecie.

 Na pewno każdy z Was widział w swoim życiu historyczny film, gdzie damy przechadzają się ukryte pod parasolami w pięknych sukniach. Nie ważne, czy czysto, czy brudno, na tkaninach nie ma ani jednej kropelki błota, ani jednego paproszka. Nic. Ideał. Ale przecież tak nie było! Teraz wystarczy mała kałuża, z której może powstać wielki, brudny i trudny do sprania problem. 
 Ileż to razy reżyserzy w swoich filmowych czy serialowych dziełach rozbudzają naszą wyobraźnię, gdy bohaterki szepczą sobie na ucho złote rady dotyczące chociażby wspólnej alkowy, ale niestety my nie jesteśmy dopuszczeni do szczegółów. Dlaczego nie możemy tego słyszeć? Bo co? Bo nie wypada? Bo to nieodpowiednia pora? Bo są rzeczy, o których głośno się nie mówi?
 Therese Oneill poszła o krok dalej i nie ma przed czytelnikami żadnych, ale to żadnych tajemnic. Nie ukrywa, nie owija w bawełnę. Pokazuje prawdę. Często brudną, czasami ohydną, miejscami... zaskakującą. O seksie, małżeństwie i dobrych manierach. Przenosimy się z nią w czasie i... nie nosimy majtek 😱😱😱 Kopalnia wiedzy, której nie uzyskamy w szkołach, nie zobaczymy w filmach. Coś, o co zawsze chciałyśmy zapytać, ale albo się wstydziłyśmy, albo nie miałyśmy kogo 😉 A nie ma co ukrywać, że gatunek ludzki, a tym bardziej kobiety, to bardzo ciekawskie stworzenia! I chciałybyśmy wiedzieć wszystko 😉

 To, co miało być największą zaletą okazało się największą wadą.

 Kiedy dotarła do mnie ta książka, od razu postanowiłam ją przekartkować, żeby zobaczyć, czego mogę się spodziewać. Przejrzałam tytuły rozdziałów, przeanalizowałam zdjęcia. Odniosłam wrażenie, że to jedna z tego typu lektur, których rozdziałów nie trzeba czytać po kolei. Myślałam, że w tej kwestii będę mogła pozwolić sobie na swobodę. Tu się myliłam, bo to jednak historia, a tę trzeba przecież poznawać chronologicznie. Ale to nie był problem. 
 Przyznaję, że początkowo spodobały mi się pierwsze strony, gdzie przeczytałam, że aby przeżyć tę wspólną przygodę będziemy z autorką "po imieniu". Że tak będzie lepiej, łatwiej. Że przecież musimy sobie zaufać, wszak autorka będzie poruszać tematy bardzo... intymne. 
Niestety z każdą kolejną stroną coraz bardziej mnie to irytowało. 
 Pierwszoosobowa narracja jest co prawda typem, który lubię najbardziej, bo wytwarza się wtedy coś na wzór więzi, między czytelnikiem, a autorem czy bohaterem. Może zabrzmi to dziwnie, ale w przypadku "Niedyskretnika" miałam wrażenie, jakby Therese Oneill robiła mi... wielką łaskę. Jakby co chwilę przypominała mi, że powinnam być jej wdzięczna, że pozwoliła mi podróżować u swego boku. 
 Może ma taki styl - bezpośredni. Może skoro nie były to łatwe czasy postanowiła potraktować mnie jak jedną z tamtych kobiet - przecież w końcu przeniosłyśmy się w czasie do czasów wiktoriańskich. Może. Cóż, jeszcze się taki nie urodził, co by każdemu dogodził. Tak źle, i tak niedobrze.


 Jednak mimo tej "wady" uważam, że to książka warta uwagi. Zawarte w niej informacje są naprawdę interesujące. A myślę, że my, kobiety, powinnyśmy znać historię naszych przodkiń. Bo tak naprawdę to też... nasza historia 😉 Ją się czyta z wypiekami na twarzy! 

/Ania. 

"Niedyskretnik. Co dama wiedzieć powinna o seksie, małżeństwie i dobrych manierach, a o oczy mówić nie wypada"
Therese Oneill 
Wydawnictwo MUZA 

 Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu MUZA www.muza.com.pl oraz Business and Culture 😘😘😘


"Pierścionek z cyrkonią" Krzysztof Piotr Łabenda

Recenzja patronacka.   W " Pierścionku z cyrkonią" 💍 Krzysztof Piotr Łabenda odpowiada na pytanie : Czy można przez całe...