Moi Drodzy, postanowiłam wprowadzić na blogu cykl recenzji książek i gier dla dzieci. Co weekend (najprawdopodobniej w soboty) będzie pojawiała się nasza (moja i Oskara) polecajka. Postaramy się, żeby tematyka była zróżnicowana, żeby każdy znalazł coś dla swojej pociechy. Nie będą to wpisy długie, ale postaramy się przekazać w nich wszystko to, co najważniejsze.
Póki co możecie spodziewać się tych opinii do końca lutego, a potem zobaczymy, czy będą cieszyły się one wystarczającym zainteresowaniem by je kontynuować i zdecydujemy, co dalej 😉
Dziś o książce, którą kupiłam całkowicie przez przypadek, a która okazała się u nas bardzo pomocna. Mowa o "Jasiu i łodydze fasoli" z serii czytam po polsku i angielsku od wydawnictwa IBIS.
Przed świętami Bożego Narodzenia robiłam dosyć spore zamówienie na empik.com i brakowało mi dosłownie trzech złotych do darmowej wysyłki, więc oczywiście zamiast dopłacać za dostarczenie mojego zamówienia do domu (niestety było tyle zamówień, że odbiór w salonie nie wchodził wtedy w grę) wolałam coś domówić i akurat "Jaś" rzucił mi się w oczy i trafił na nasz regał. A teraz jest jedną z najczęściej przez nas czytanych opowieści.
Jak możecie zauważyć na powyższym zdjęciu, po lewej stronie mamy tekst w języku angielskim, po prawej w języku polskim. W obydwu wersjach mamy wyróżnione te same wyrazy. Na dole mamy mini ilustrowany słowniczek z tymi wyrazami.
Całość ma format A4. Książeczka jest cieniutka, bo ma tylko 16 stron. Czcionka jest duża, więc dzieci, które czytają już samodzielnie bez problemu poradzą sobie z tekstem. Strony mamy opatrzone pięknymi ilustracjami. Natomiast cena to w zależności od księgarni od 3 do 5 złotych (dokładny wykaz poniżej).
Podoba mi się to, że ta książka jest bardzo uniwersalna. Maluchom możemy czytać historię po polsku. Troszkę starszym dzieciom (jak Oskar) przydadzą się one w nauce pojedynczych słówek jak i zwrotów oraz zrozumieniu, że nie zawsze musimy znać wszystkie słowa - sens możemy zrozumieć z całości. Natomiast starsze dzieci (myślę, że spokojnie do 5, może nawet 6 klasy) będą mogły dzięki niej sprawdzić swój poziom.
My ze swojej strony szczerze Wam tę książkę polecamy (sama zamówiłam kolejne), a do Was mam malutką prośbę : jeżeli znacie tego typu książeczki, podrzućcie tytuły w komentarzach. Będę Wam bardzo wdzięczna 😊
W serii oprócz omawianego dzisiaj "Jasia i łodygi fasoli" ukazały się jeszcze
- "Alicja w Krainie Czarów"
- "Czerwony Kapturek"
- "Roszpunka".
Poprzedni wpis na blogu⬇
https://ksiazkowepodrozeanny.blogspot.com/2020/01/stacja-miosc-zoe-folbigg-recenzja.html?m=1
Najpopularniejszy wpis na blogu⬇
http://ksiazkowepodrozeanny.blogspot.com/2017/04/szkoa-zon-magdalena-witkiewicz.html?m=1
Najpopularniejszy wpis w 2019 roku ⬇
https://ksiazkowepodrozeanny.blogspot.com/2019/07/chopak-ktorego-nie-byo-elzbieta-rodzen.html?m=1
Instagram ⬇
www.instagram.com/ksiazkowepodrozeanny
sobota, 25 stycznia 2020
czwartek, 23 stycznia 2020
"Stacja Miłość" Zoe Folbigg / recenzja przedpremierowa
Styczeń wielkimi krokami zbliża się ku końcowi, zatem czas już najwyższy troszkę porozmawiać o tegorocznych premierach. Na pierwszy ogień mam dla Was przedpremierową opinię o "Stacji miłość", debiucie autorskim Zoe Folbigg. Czy dobrym?
Piszę to z ogromnym bólem serca, ale... niekoniecznie 🙈 Zanim jednak przejdziemy do konkretów, opis wydawcy :
Książka, o której mówią wszyscy! Oparta na prawdziwej historii dziewczyny i jej mężczyzny z pociągu.
Pewnego zwykłego dnia Maya Flowers widzi, że do jej pociągu jadącego do Londynu wsiada nowy pasażer. Nagle ten dzień przestaje być zwykłym dniem. Maya natychmiast i nieodwołalnie wie, że on jest Tym Jedynym. Czas płynie, a oni codziennie zachowują się tak samo – on jest pogrążony w lekturze książki, a ona w marzeniach o ich przyszłym, szczęśliwym życiu. W końcu Maya zbiera się na odwagę i daje mężczyźnie z pociągu liścik z zaproszeniem na drinka.
Tak zaczyna się historia utraconych okazji i odnalezienia szczęścia tam, gdzie najmniej się go spodziewasz. Ta bazująca na prawdziwej historii powieść jest podnoszącym na duchu, afirmującym życie przypomnieniem, że podjęcie ryzyka może zmienić wszystko. Fantastyczna historia, która pokazuje, że miłość można spotkać wszędzie!
Doceniam fakt, że autorka postanowiła podzielić się swoją historią, aby pokazać innym, że czasami jedyne, co możemy zrobić, to zaryzykować.
Chciałabym w związku z tym napisać o tej książce w samych superlatywach, ale tego nie zrobię, bo ta powieść absolutnie niczym mnie nie zaskoczyła.
Styl autorki nie wyróżnia się niczym spośród wielu, które już miałam okazję przez tyle lat poznać. Mimo tego, że to debiut, brakowało mi powiewu świeżości. Takiej debiutanckiej spontaniczności. Zabawy słowem. Jakby autorka pilnowała się, aby było tylko i wyłącznie poprawnie. Być może wiąże się to z tym, że autorka ze "słowem pisanym" jest już związana od wielu lat, więc pewne doświadczenie w tej kwestii ma.
Bohaterowie owszem, byli ciekawie i dobrze nakreśleni, ale jakoś nie poczułam z nimi szczególnej więzi.
A zdradzę Wam, że po prostu czekam na książkę, która dosłownie mnie przeczołga. Niemalże potrzebuję czegoś, co mną wstrząśnie. Pragnę poznać bohatera, o którym nie zapomnę minimum przez kolejne kilka lat. I mam nadzieję, że w tym roku uda się komuś dokonać ze mną takich rzeczy 😉
To nie jest tak, że ta książka nie znajdzie swoich zwolenników, bo w sieci pojawiają się już powoli również pozytywne opinie. I być może to je powinniście czytać.
Wiadomo, każdy ma inny gust. Być może dziwnie to zabrzmi, ale moim zdaniem trafi ona bardziej do osób, które nie czytają nałogowo. Jestem przekonana, że np. mojej mamie przypadłaby do gustu. Z tym że ona czyta 4 książki rocznie, ja 40. I szukam w książkach czegoś zupełnie innego. I zwracam też uwagę na inne rzeczy.
Może zrobiłam się jakaś wybredna, ale żeby książka mnie ujęła, musi mnie czymś zaskoczyć. Nawet malutkim elementem. Bo może powstać 100 powieści na ten sam temat i będą one nie do przebrniecia, a 101 okaże się prawdziwą perełką. Bo wszystko zależy od tego, jak autor ugryzie dany temat.
Nie skreślam Folbigg. Wręcz przeciwnie, będę czekać na jej kolejną powieść, bo chciałabym się przekonać, jak poradzi sobie z taką typową fikcją literacką. Być może w "Stacji miłość" górę wzięły emocje, może ja miałam też lekkie wrażenie, że pcham się z buciorami w cudze życie. A tego nie lubię. Mimo, że na życzenie samej autorki.
Recenzja przedpremierowa, zresztą jak każda inna, ma to do siebie, że powinnam wskazać Wam zalety powieści, które umotywują jej zakup kosztem innej. W tym wypadku nie mogę tego zrobić, bo ich nie widzę. Przynajmniej nie w porównaniu z innymi, które w tym roku już przeczytałam.
Mówi się, że życie pisze najlepsze scenariusze. Jeżeli lubicie powieści oparte na faktach, o miłości, o walce o własne szczęście, o pokonywaniu przeszkód i własnych słabości, być może ta powieść skradnie Wasze serca. Moje póki co jest niestety na swoim miejscu...
Recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem W.A.B.
Jeżeli czytaliście już tę książkę (premiera 29/01/2020, ale Empik już wysyła) koniecznie dajcie znać, co się Wam w niej podobało 😉 W ogóle jeżeli chcecie coś napisać, to zapraszam 🙋 Komentarze są dla Was 😊
Piszę to z ogromnym bólem serca, ale... niekoniecznie 🙈 Zanim jednak przejdziemy do konkretów, opis wydawcy :
Książka, o której mówią wszyscy! Oparta na prawdziwej historii dziewczyny i jej mężczyzny z pociągu.
Pewnego zwykłego dnia Maya Flowers widzi, że do jej pociągu jadącego do Londynu wsiada nowy pasażer. Nagle ten dzień przestaje być zwykłym dniem. Maya natychmiast i nieodwołalnie wie, że on jest Tym Jedynym. Czas płynie, a oni codziennie zachowują się tak samo – on jest pogrążony w lekturze książki, a ona w marzeniach o ich przyszłym, szczęśliwym życiu. W końcu Maya zbiera się na odwagę i daje mężczyźnie z pociągu liścik z zaproszeniem na drinka.
Tak zaczyna się historia utraconych okazji i odnalezienia szczęścia tam, gdzie najmniej się go spodziewasz. Ta bazująca na prawdziwej historii powieść jest podnoszącym na duchu, afirmującym życie przypomnieniem, że podjęcie ryzyka może zmienić wszystko. Fantastyczna historia, która pokazuje, że miłość można spotkać wszędzie!
Doceniam fakt, że autorka postanowiła podzielić się swoją historią, aby pokazać innym, że czasami jedyne, co możemy zrobić, to zaryzykować.
Chciałabym w związku z tym napisać o tej książce w samych superlatywach, ale tego nie zrobię, bo ta powieść absolutnie niczym mnie nie zaskoczyła.
Styl autorki nie wyróżnia się niczym spośród wielu, które już miałam okazję przez tyle lat poznać. Mimo tego, że to debiut, brakowało mi powiewu świeżości. Takiej debiutanckiej spontaniczności. Zabawy słowem. Jakby autorka pilnowała się, aby było tylko i wyłącznie poprawnie. Być może wiąże się to z tym, że autorka ze "słowem pisanym" jest już związana od wielu lat, więc pewne doświadczenie w tej kwestii ma.
Bohaterowie owszem, byli ciekawie i dobrze nakreśleni, ale jakoś nie poczułam z nimi szczególnej więzi.
A zdradzę Wam, że po prostu czekam na książkę, która dosłownie mnie przeczołga. Niemalże potrzebuję czegoś, co mną wstrząśnie. Pragnę poznać bohatera, o którym nie zapomnę minimum przez kolejne kilka lat. I mam nadzieję, że w tym roku uda się komuś dokonać ze mną takich rzeczy 😉
To nie jest tak, że ta książka nie znajdzie swoich zwolenników, bo w sieci pojawiają się już powoli również pozytywne opinie. I być może to je powinniście czytać.
Wiadomo, każdy ma inny gust. Być może dziwnie to zabrzmi, ale moim zdaniem trafi ona bardziej do osób, które nie czytają nałogowo. Jestem przekonana, że np. mojej mamie przypadłaby do gustu. Z tym że ona czyta 4 książki rocznie, ja 40. I szukam w książkach czegoś zupełnie innego. I zwracam też uwagę na inne rzeczy.
Może zrobiłam się jakaś wybredna, ale żeby książka mnie ujęła, musi mnie czymś zaskoczyć. Nawet malutkim elementem. Bo może powstać 100 powieści na ten sam temat i będą one nie do przebrniecia, a 101 okaże się prawdziwą perełką. Bo wszystko zależy od tego, jak autor ugryzie dany temat.
Nie skreślam Folbigg. Wręcz przeciwnie, będę czekać na jej kolejną powieść, bo chciałabym się przekonać, jak poradzi sobie z taką typową fikcją literacką. Być może w "Stacji miłość" górę wzięły emocje, może ja miałam też lekkie wrażenie, że pcham się z buciorami w cudze życie. A tego nie lubię. Mimo, że na życzenie samej autorki.
Recenzja przedpremierowa, zresztą jak każda inna, ma to do siebie, że powinnam wskazać Wam zalety powieści, które umotywują jej zakup kosztem innej. W tym wypadku nie mogę tego zrobić, bo ich nie widzę. Przynajmniej nie w porównaniu z innymi, które w tym roku już przeczytałam.
Mówi się, że życie pisze najlepsze scenariusze. Jeżeli lubicie powieści oparte na faktach, o miłości, o walce o własne szczęście, o pokonywaniu przeszkód i własnych słabości, być może ta powieść skradnie Wasze serca. Moje póki co jest niestety na swoim miejscu...
Recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem W.A.B.
Jeżeli czytaliście już tę książkę (premiera 29/01/2020, ale Empik już wysyła) koniecznie dajcie znać, co się Wam w niej podobało 😉 W ogóle jeżeli chcecie coś napisać, to zapraszam 🙋 Komentarze są dla Was 😊
poniedziałek, 13 stycznia 2020
Pomoce naukowe dla pierwszoklasisty
Tym razem zapraszam Was na troszkę inny wpis. Pomysł na niego już od dłuższego czasu chodził mi po głowie i wreszcie zdecydowałam się na jego zrealizowanie.
Żyjemy w czasach, w których wiele rzeczy załatwiamy przez internet, nie wychodząc z domu. Dotyczy to również zakupów pomocy naukowych, o których będzie dzisiaj mowa.
Na stronach księgarni internetowych widzimy przede wszystkim okładkę, opis nie zawsze przedstawia nam to, co znajdziemy w środku. Dlatego też tak ważne są recenzje, aby nie dokonać złego zakupu 😉
I dziś pokaże Wam to, zarówno z czego jestem zadowolona, jak i to, co mnie rozczarowało lub po prostu w 100% nie usatysfakcjonowało.
W skrócie - pogadamy sobie o naszych przygodach i doświadczeniach z pomocami naukowymi/ uzupełniającymi dla uczniów klasy pierwszej szkoły podstawowej.
Postaram się to w miarę pogrupować, żeby nie powstał tutaj bałagan. I wstawić zdjęcia środków.
Zapraszam do lektury 📚📚📚
JĘZYK POLSKI
Zaczęło się od tego, że w wakacje Oskar troszkę zaczął panikować, że sobie nie poradzi w pierwszej klasie, bo zacznie się prawdziwa nauka i trudne zadania.
Żeby troszkę go na to wszystko przygotować i pokazać, że nie taki diabeł straszny, jak go malują, postanowiłam zakupić kilka różnych ćwiczeń.
Postaram się to wszystko w miarę możliwości Wam podlinkować, ale cenowo to naprawdę były groszowe sprawy. Wszystkie produkty (oprócz jednego) zakupiłam na stronie www.empik.com.
Na pierwszy ogień poszły dyktanda, bo nie będę ukrywać, że póki co ortografia sprawia nam największe problemy. Ja oczywiście wiem, że to w zasadzie dopiero początek szkolnej przygody młodego i na tego typu sprawy przyjdzie jeszcze czas, ale teraz przynajmniej wie, czego może się spodziewać 😉
Z obydwu wersji jestem bardzo zadowolona. Są różne stopnie trudności dyktand. Na początku tylko pojedyncze uzupełnianie danej głoski, potem tego uzupełniania jest coraz więcej, a na koniec mamy dyktanda ze słuchu. Jak dla mnie zakup idealny.
W obydwu wersjach mamy tutaj zasadę dyktando + krzyżówka, w której hasła pochodzą właśnie z dyktanda.
Tutaj warto wspomnieć, że gdybym miała wskazać jedną, którą polecam bardziej byłyby to "Dyktanda z humorem". Co prawda nie różnią się one merytorycznie od "Radosnych", ale te z humorem są po prostu kolorowe 😉 I są wydane w formie książeczki, natomiast te drugie są wydane w formie notesu klejonego na górze strony, co jest bardzo niewygodne przy rozwiązywaniu krzyżówek, bo ciągle trzeba całość przekręcić. Aczkolwiek spodobają się one fanom kolorowania, bo na każdej stronie znajduje się jakiś rysunek do pomalowania.
Poniższa książka to już zakup Oskara (w naszym sklepie spożywczym 😉). Tutaj zadania są troszkę trudniejsze, ale mamy zawarte wszelkie zasady ortograficzne.
U nas jeszcze to wszystko działa bardziej na zasadzie wzrokowej, ale myślę, że w przyszłości ta książka jeszcze nam posłuży. Póki co rozwiązujemy sobie w niej jakieś proste ćwiczenia, np. rebusy.
MATEMATYKA
Tutaj jestem troszkę na tak i troszkę na nie.
Ta mniejsza książeczka, czyli "Matematyka z wesołymi potworami" jest naprawdę świetna (przerobiliśmy już ją całą). Ma piękne kolorowe ilustracje, porządny papier i jest bardzo poręczna.
Znajdziecie w niej zarówno zadania na dodawanie, jak i odejmowanie, ale również zadania z treścią, czy też takie, które ułatwią naukę zegarów lub liczenie pieniążków 😉
Natomiast ta duża "Chcę liczyć" jest czarno-biała, aczkolwiek nie to jest w niej minusem, a to, że jest w niej bardzo dużo poprawiania po śladzie, czego Oskar po prostu nie cierpi 🙈, więc korzystamy z niej niewiele.
Jeżeli miałabym wybrać coś, w czym naprawdę pomogła nam najbardziej, to w nauce umiejscowienia (czy coś jest na lewo, czy na prawo, u góry, czy na dole). Samego liczenia jest stosunkowo mało, więc wydaje mi się, że bardziej nada się ona dla przedszkolaków.
Zakupiłam też taką dużą książkę z ćwiczeniami z kaligrafii polonistycznej - "Chcę pisać", ale powtarzały się w niej te same zadania, co w zerówce, czyli poprawianie liter po śladach itp. więc oddaliśmy ją mojemu bratankowi, żeby się nie zmarnowała.
JĘZYK ANGIELSKI
I tutaj mamy całkowitą porażkę 🙈
Zacznijmy od słownika. Przejrzałam całą masę słowników i wreszcie wybrałam ten, z w miarę dużą liczbą słów i oczywiście w jak najbardziej korzystnej cenie. I to był błąd, bo on po prostu nie nadaje się dla tak małego dziecka. Jest mało przejrzysty, rozdziały są (w moim mniemaniu) niekorzystnie ułożone i jest bardzo niewygodny, bo jest mały, a gruby. Jeżeli mam być szczera, to sama nie lubię z niego korzystać. Zdecydowanie dla... nastolatków.
A jeżeli chodzi o książeczkę z ćwiczeniami to... już ją oddaliśmy. Powiem Wam tak, jeżeli widzicie tytuł "Moje pierwsze angielskie słówka" to możecie mieć absolutną pewność, że to faktycznie będą pierwsze słówka 😉 Szkoda, że ja na to nie wpadłam.
Ona jest dobra, ale dla dziecka, które dopiero rozpoczyna naukę języka angielskiego, więc myślę, że będzie dobra dla maluchów. Słówek jest dosłownie kilka. A jedyne zadanie do wykonania, to poprawienie danego wyrazu po śladzie i napisanie go samodzielnie. I dodatkowo jest, o ile się nie mylę, albo malutka kolorowanka, albo labirynt.
Pierwszaki się zanudzą 😉
INNE
Tutaj już nie będę się jakość szczególnie rozpisywać. Pokażę Wam tylko zdjęcia, co jeszcze postanowiłam kupić.
Zarówno "Atlas Polski dla dzieci" jak i "Historia Polski dla dzieci" póki co zostały przejrzane i sobie spokojnie czekają na półce aż będą potrzebne. Mam jeszcze zamiar zamówić "Atlas świata dla dzieci", bo wydaje mi się, że zawarta tam wiedza na tę chwilę absolutnie wystarczy. A za dwa, trzy lata kupimy po prostu kolejne tego typu książki.
A te poniżej wynikają po prostu z zainteresowań Oskara, ale myślę, że przyjdzie taki czas, w którym przydadzą się też w szkole.
A jakie są Wasze doświadczenia z takimi pomocami? Zawsze udało Wam się w 100% wstrzelić w to, czego potrzebowaliście? Jestem bardzo ciekawa Waszych doświadczeń 😊 Bo jak sami widzicie nasze są różne, ale najważniejsze, to wyciągnąć z tego odpowiednie wnioski 😉
O swoich koniecznie dajcie znać w komentarzu, a tymczasem trzymajcie się cieplutko i do następnego wpisu 🙋🙋🙋
Linki do zaprezentowych produktów
- "Dyktanda z humorem" ➡ dyktanda-z-humorem-do-klasy-1-do-uzupelnienia-i-pisania-ze-sluchu-opracowanie-zbiorowe...
- "Radosne dyktanda" ➡ radosne-dyktanda-klasa-1-kurdziel-marta...
- "Matematyka z wesołymi potworami" ➡ matematyka-z-wesolymi-potworami-klasa-1_podreczniki-szkolne-p
- "Chcę liczyć" ➡ chce-liczyc-podreczniki-szkolne...
- Wspomniana "Chcę pisać" ➡
- "Ilustrowany słownik angielsko - polski" ➡ ilustrowany-slownik-angielsko-polski-wozniak-tadeusz-p (akurat ten słownik kupiłam na www.bonito.pl, ale nie mogę go tam znaleźć, więc podrzucam link do Empiku)
- "Moje pierwsze słówka angielskie" ➡ moje-pierwsze-slowka-angielskie-zagninska-ksiazka-p
- "Atlas Polski dla dzieci" ➡ atlas-polski-dla-dzieci-opracowanie-zbiorowe_ksiazka-p
- "Historia Polski dla dzieci" ➡ historia-polski-dla-dzieci-opracowanie-zbiorowe_ksiazka-p
- "Ciekawe dlaczego gwiazdy migoczą i inne pytania na temat kosmosu" ➡ ciekawe-dlaczego-gwiazdy-migocza-stott-carole_ksiazka-p
Żyjemy w czasach, w których wiele rzeczy załatwiamy przez internet, nie wychodząc z domu. Dotyczy to również zakupów pomocy naukowych, o których będzie dzisiaj mowa.
Na stronach księgarni internetowych widzimy przede wszystkim okładkę, opis nie zawsze przedstawia nam to, co znajdziemy w środku. Dlatego też tak ważne są recenzje, aby nie dokonać złego zakupu 😉
I dziś pokaże Wam to, zarówno z czego jestem zadowolona, jak i to, co mnie rozczarowało lub po prostu w 100% nie usatysfakcjonowało.
W skrócie - pogadamy sobie o naszych przygodach i doświadczeniach z pomocami naukowymi/ uzupełniającymi dla uczniów klasy pierwszej szkoły podstawowej.
Postaram się to w miarę pogrupować, żeby nie powstał tutaj bałagan. I wstawić zdjęcia środków.
Zapraszam do lektury 📚📚📚
JĘZYK POLSKI
Zaczęło się od tego, że w wakacje Oskar troszkę zaczął panikować, że sobie nie poradzi w pierwszej klasie, bo zacznie się prawdziwa nauka i trudne zadania.
Żeby troszkę go na to wszystko przygotować i pokazać, że nie taki diabeł straszny, jak go malują, postanowiłam zakupić kilka różnych ćwiczeń.
Postaram się to wszystko w miarę możliwości Wam podlinkować, ale cenowo to naprawdę były groszowe sprawy. Wszystkie produkty (oprócz jednego) zakupiłam na stronie www.empik.com.
Na pierwszy ogień poszły dyktanda, bo nie będę ukrywać, że póki co ortografia sprawia nam największe problemy. Ja oczywiście wiem, że to w zasadzie dopiero początek szkolnej przygody młodego i na tego typu sprawy przyjdzie jeszcze czas, ale teraz przynajmniej wie, czego może się spodziewać 😉
Z obydwu wersji jestem bardzo zadowolona. Są różne stopnie trudności dyktand. Na początku tylko pojedyncze uzupełnianie danej głoski, potem tego uzupełniania jest coraz więcej, a na koniec mamy dyktanda ze słuchu. Jak dla mnie zakup idealny.
W obydwu wersjach mamy tutaj zasadę dyktando + krzyżówka, w której hasła pochodzą właśnie z dyktanda.
Tutaj warto wspomnieć, że gdybym miała wskazać jedną, którą polecam bardziej byłyby to "Dyktanda z humorem". Co prawda nie różnią się one merytorycznie od "Radosnych", ale te z humorem są po prostu kolorowe 😉 I są wydane w formie książeczki, natomiast te drugie są wydane w formie notesu klejonego na górze strony, co jest bardzo niewygodne przy rozwiązywaniu krzyżówek, bo ciągle trzeba całość przekręcić. Aczkolwiek spodobają się one fanom kolorowania, bo na każdej stronie znajduje się jakiś rysunek do pomalowania.
"Dyktanda z humorem" ⬆
"Radosne dyktanda" ⬆
U nas jeszcze to wszystko działa bardziej na zasadzie wzrokowej, ale myślę, że w przyszłości ta książka jeszcze nam posłuży. Póki co rozwiązujemy sobie w niej jakieś proste ćwiczenia, np. rebusy.
Tutaj jestem troszkę na tak i troszkę na nie.
Ta mniejsza książeczka, czyli "Matematyka z wesołymi potworami" jest naprawdę świetna (przerobiliśmy już ją całą). Ma piękne kolorowe ilustracje, porządny papier i jest bardzo poręczna.
Znajdziecie w niej zarówno zadania na dodawanie, jak i odejmowanie, ale również zadania z treścią, czy też takie, które ułatwią naukę zegarów lub liczenie pieniążków 😉
Natomiast ta duża "Chcę liczyć" jest czarno-biała, aczkolwiek nie to jest w niej minusem, a to, że jest w niej bardzo dużo poprawiania po śladzie, czego Oskar po prostu nie cierpi 🙈, więc korzystamy z niej niewiele.
Jeżeli miałabym wybrać coś, w czym naprawdę pomogła nam najbardziej, to w nauce umiejscowienia (czy coś jest na lewo, czy na prawo, u góry, czy na dole). Samego liczenia jest stosunkowo mało, więc wydaje mi się, że bardziej nada się ona dla przedszkolaków.
Zakupiłam też taką dużą książkę z ćwiczeniami z kaligrafii polonistycznej - "Chcę pisać", ale powtarzały się w niej te same zadania, co w zerówce, czyli poprawianie liter po śladach itp. więc oddaliśmy ją mojemu bratankowi, żeby się nie zmarnowała.
JĘZYK ANGIELSKI
I tutaj mamy całkowitą porażkę 🙈
Zacznijmy od słownika. Przejrzałam całą masę słowników i wreszcie wybrałam ten, z w miarę dużą liczbą słów i oczywiście w jak najbardziej korzystnej cenie. I to był błąd, bo on po prostu nie nadaje się dla tak małego dziecka. Jest mało przejrzysty, rozdziały są (w moim mniemaniu) niekorzystnie ułożone i jest bardzo niewygodny, bo jest mały, a gruby. Jeżeli mam być szczera, to sama nie lubię z niego korzystać. Zdecydowanie dla... nastolatków.
A jeżeli chodzi o książeczkę z ćwiczeniami to... już ją oddaliśmy. Powiem Wam tak, jeżeli widzicie tytuł "Moje pierwsze angielskie słówka" to możecie mieć absolutną pewność, że to faktycznie będą pierwsze słówka 😉 Szkoda, że ja na to nie wpadłam.
Ona jest dobra, ale dla dziecka, które dopiero rozpoczyna naukę języka angielskiego, więc myślę, że będzie dobra dla maluchów. Słówek jest dosłownie kilka. A jedyne zadanie do wykonania, to poprawienie danego wyrazu po śladzie i napisanie go samodzielnie. I dodatkowo jest, o ile się nie mylę, albo malutka kolorowanka, albo labirynt.
Pierwszaki się zanudzą 😉
"Moje pierwsze słówka angielskie"
Tutaj już nie będę się jakość szczególnie rozpisywać. Pokażę Wam tylko zdjęcia, co jeszcze postanowiłam kupić.
Zarówno "Atlas Polski dla dzieci" jak i "Historia Polski dla dzieci" póki co zostały przejrzane i sobie spokojnie czekają na półce aż będą potrzebne. Mam jeszcze zamiar zamówić "Atlas świata dla dzieci", bo wydaje mi się, że zawarta tam wiedza na tę chwilę absolutnie wystarczy. A za dwa, trzy lata kupimy po prostu kolejne tego typu książki.
"Atlas Polski dla dzieci" ⬆
"Historia Polski dla dzieci" ⬆
A te poniżej wynikają po prostu z zainteresowań Oskara, ale myślę, że przyjdzie taki czas, w którym przydadzą się też w szkole.
A jakie są Wasze doświadczenia z takimi pomocami? Zawsze udało Wam się w 100% wstrzelić w to, czego potrzebowaliście? Jestem bardzo ciekawa Waszych doświadczeń 😊 Bo jak sami widzicie nasze są różne, ale najważniejsze, to wyciągnąć z tego odpowiednie wnioski 😉
O swoich koniecznie dajcie znać w komentarzu, a tymczasem trzymajcie się cieplutko i do następnego wpisu 🙋🙋🙋
Linki do zaprezentowych produktów
- "Dyktanda z humorem" ➡ dyktanda-z-humorem-do-klasy-1-do-uzupelnienia-i-pisania-ze-sluchu-opracowanie-zbiorowe...
- "Radosne dyktanda" ➡ radosne-dyktanda-klasa-1-kurdziel-marta...
- "Matematyka z wesołymi potworami" ➡ matematyka-z-wesolymi-potworami-klasa-1_podreczniki-szkolne-p
- "Chcę liczyć" ➡ chce-liczyc-podreczniki-szkolne...
- Wspomniana "Chcę pisać" ➡
- "Ilustrowany słownik angielsko - polski" ➡ ilustrowany-slownik-angielsko-polski-wozniak-tadeusz-p (akurat ten słownik kupiłam na www.bonito.pl, ale nie mogę go tam znaleźć, więc podrzucam link do Empiku)
- "Moje pierwsze słówka angielskie" ➡ moje-pierwsze-slowka-angielskie-zagninska-ksiazka-p
- "Atlas Polski dla dzieci" ➡ atlas-polski-dla-dzieci-opracowanie-zbiorowe_ksiazka-p
- "Historia Polski dla dzieci" ➡ historia-polski-dla-dzieci-opracowanie-zbiorowe_ksiazka-p
- "Ciekawe dlaczego gwiazdy migoczą i inne pytania na temat kosmosu" ➡ ciekawe-dlaczego-gwiazdy-migocza-stott-carole_ksiazka-p
środa, 8 stycznia 2020
"Czy krowy jeżdżą do weterynarza?" Łukasz Łebek /recenzja
Święta, święta i po świętach.
Nowy rok w pełni. Wreszcie popaduje śnieg. Marzną nosy. A ja przychodzę do Was z recenzją książki dla dzieci, którą wiele osób nazwało tą "idealną" na święta.
Tym bardziej ucieszyłam się, kiedy na początku grudnia Wydawnictwo Dragon zaproponowało mi zrecenzowanie właśnie tego tytułu. Mimo pewnych obaw już widziałam te nagłówki "idealny pomysł na prezent pod choinkę", "albo ta, albo żadna", "prezent last minute".
Ale jak widzicie, opowiadam o niej dopiero po Bożym Narodzeniu. I to sporo. Wiecie dlaczego?
Bo uznałam, że to wcale nie jest dobry pomysł na podchoinkowy prezent...
Jeżeli chcecie dowiedzieć się, dlaczego tak uważam, zapraszam do dalszej lektury.
Czy w ogóle jest możliwe, żeby komuś udało się stworzyć uniwersalną powieść dla wszystkich dzieci? Sama jestem matką, w rodzinie też mam kilkoro smyków i doskonale wiem, że za najmłodszymi ciężko jest nadążyć.
I uważam, że każde dziecko jest inne, ma inne zainteresowania i chyba niemożliwym jest znalezienie takiego produktu, który będzie odpowiadał wszystkim.
Dlatego też bardzo się zdziwiłam, kiedy przed Bożym Narodzeniem zaczęły pojawiać się w sieci opinie, że książka "Czy krowy jeżdżą do weterynarza? " jest idealną książką dla każdego. I byłam ciekawa, czy wreszcie komuś się udało coś absolutnie uniwersalnego.
Przeczytaliśmy ją z młodym i zgodnie uznaliśmy, że to niestety nie jest prawdą.
Dla kogo zatem jest? Zanim do tego przejdziemy, zajmijmy się tym, czym w ogóle jest ta książka.
"Czy krowy jeżdżą do weterynarza?" to zbiór 30 pytań i odpowiedzi, koncentrujących się wokół zawodu weterynarza. Jej autor, Łukasz Łebek, odpowiada na konkretne zagadnienia korzystając ze swojego wieloletniego doświadczenia.
I to jest w tej książce największy plus, bo nie jest ona napisana takim sztywnym, terminologicznych językiem. Wręcz przeciwnie, ma się wrażenie, że jej autor z nami dyskutuje, nie skupiając się na wspomnianej przed chwilą trudnej dla osób nie związanych z tym zawodem terminologii, aczkolwiek tej tu oczywiście nie brakuje.
Pytania są ciekawe ułożone. Zaczynamy od tego, czym w ogóle jest ten zawód, jak trzeba się do niego przygotować i z czym się można w nim spotkać. Potem przechodzimy do tych związanych z pielęgnacja zwierząt i kończymy na ogólnych zagadnieniach.
Wydaje się więc, że to sympatyczna książka , prawda? Dlaczego więc uważam, że nie jest dla każdego? To proste - nie każdy marzy o byciu weterynarzem.
Oczywiście, to nie jest tak, że wszystkie pytania są stricte powiązane z tym zawodem, bo padają one różne. Na przykład takie "typowe" dla tego zawodu jak :
- Kim jest weterynarz?
- Jak działa szczepionka?
Ale też luźniejsze, które zainteresują każdego:
- Jak dawniej żyły domowe zwierzaki?
- Dlaczego nie można głaskać małych saren?
- Czy 1 rok życia psa to 7 lat ludzkich?
Jeżeli chodzi o prezenty, to uważam (i to jest moje zdanie, więc absolutnie nie musicie się z nim zgadzać), że lepiej dać drugiej osobie taki, który w 100% wiąże się z zainteresowaniami obdarowanego, niż na siłę czegoś od niego wymagać.
Oczywiście nie twierdzę, że tą książką nie da się zainteresować tym tematem młodego człowieka, ale to jest jednak kwestia bardzo indywidualna.
Ja kocham zwierzęta. Zresztą moje dziecko również. Sami mamy psa, królika i kota. I gdybyśmy tylko mieli warunki, zamieszkałyby z nami kolejne. I chociaż napiszę to z bólem serca : nie oszukujmy się - czy nam się to podoba, czy nie, nie każdy musi je lubić.
A tę książkę możemy kupić zawsze. Po prostu zawsze. Nie ważne, czy to będzie poniedziałek, środa, czy sobota. Styczeń, maj, czy wrzesień. Czy będzie świeciło słońce, czy będzie padał deszcz lub śnieg. Czy będą to urodziny, imieniny, pierwszy dzień szkoły, czy jeszcze coś innego.
Spodoba się ona każdemu, kto lubi zwierzęta i się nimi interesuje. Będzie też pomocna w szkole, bo zawsze fajnie jest zabłysnąć dodatkową wiedzą 😉
Jej cena względem samej treści, jak i wykonania (Pani Justyno, miała Pani rację - ilustracje Tomasza Pląskowskiego są rewelacyjne 😍) nie jest wygórowana. Zresztą sami się przekonacie, bo poniżej wyświetli się Wam porównywarka cen.
Nam się bardzo spodobała, bo oprócz wiedzy teoretycznej, dostarczyła nam wielu tematów do bardzo ciekawych dyskusji, aczkolwiek młody czeka, aż ukaże się książka powiązana z zawodem... nauczyciela 🙈 Przyszli rodzice, strzeżcie się - moje dziecko będzie uczyło Wasze matematyki 😉
A jeżeli już jesteśmy przy Dragonie, to korzystając z okazji chciałabym zwrócić Waszą uwagę na dwie propozycje tego wydawnictwa dla dorosłych czytelników.
Mianowicie na "Szepty gwiazd" Anny Łajkowskiej oraz na "Odkąd Cię poznałam" Iwony Sobolewskiej. Spokojnie, nie będę się teraz o nich rozpisywała, bo już i tak pewnie macie dość. Dobra informacja jest taka, że nie będę też ich polecała fanom fantastyki, horrorów, czy kryminałów.
Ale jeżeli lubicie dobre powieści obyczajowe z ciekawie naszkicowanymi bohaterami i wciągającą fabułą, miejcie na nie oko 😉
Nowy rok w pełni. Wreszcie popaduje śnieg. Marzną nosy. A ja przychodzę do Was z recenzją książki dla dzieci, którą wiele osób nazwało tą "idealną" na święta.
Tym bardziej ucieszyłam się, kiedy na początku grudnia Wydawnictwo Dragon zaproponowało mi zrecenzowanie właśnie tego tytułu. Mimo pewnych obaw już widziałam te nagłówki "idealny pomysł na prezent pod choinkę", "albo ta, albo żadna", "prezent last minute".
Ale jak widzicie, opowiadam o niej dopiero po Bożym Narodzeniu. I to sporo. Wiecie dlaczego?
Bo uznałam, że to wcale nie jest dobry pomysł na podchoinkowy prezent...
Jeżeli chcecie dowiedzieć się, dlaczego tak uważam, zapraszam do dalszej lektury.
Czy w ogóle jest możliwe, żeby komuś udało się stworzyć uniwersalną powieść dla wszystkich dzieci? Sama jestem matką, w rodzinie też mam kilkoro smyków i doskonale wiem, że za najmłodszymi ciężko jest nadążyć.
I uważam, że każde dziecko jest inne, ma inne zainteresowania i chyba niemożliwym jest znalezienie takiego produktu, który będzie odpowiadał wszystkim.
Dlatego też bardzo się zdziwiłam, kiedy przed Bożym Narodzeniem zaczęły pojawiać się w sieci opinie, że książka "Czy krowy jeżdżą do weterynarza? " jest idealną książką dla każdego. I byłam ciekawa, czy wreszcie komuś się udało coś absolutnie uniwersalnego.
Przeczytaliśmy ją z młodym i zgodnie uznaliśmy, że to niestety nie jest prawdą.
Dla kogo zatem jest? Zanim do tego przejdziemy, zajmijmy się tym, czym w ogóle jest ta książka.
"Czy krowy jeżdżą do weterynarza?" to zbiór 30 pytań i odpowiedzi, koncentrujących się wokół zawodu weterynarza. Jej autor, Łukasz Łebek, odpowiada na konkretne zagadnienia korzystając ze swojego wieloletniego doświadczenia.
I to jest w tej książce największy plus, bo nie jest ona napisana takim sztywnym, terminologicznych językiem. Wręcz przeciwnie, ma się wrażenie, że jej autor z nami dyskutuje, nie skupiając się na wspomnianej przed chwilą trudnej dla osób nie związanych z tym zawodem terminologii, aczkolwiek tej tu oczywiście nie brakuje.
Pytania są ciekawe ułożone. Zaczynamy od tego, czym w ogóle jest ten zawód, jak trzeba się do niego przygotować i z czym się można w nim spotkać. Potem przechodzimy do tych związanych z pielęgnacja zwierząt i kończymy na ogólnych zagadnieniach.
Wydaje się więc, że to sympatyczna książka , prawda? Dlaczego więc uważam, że nie jest dla każdego? To proste - nie każdy marzy o byciu weterynarzem.
Oczywiście, to nie jest tak, że wszystkie pytania są stricte powiązane z tym zawodem, bo padają one różne. Na przykład takie "typowe" dla tego zawodu jak :
- Kim jest weterynarz?
- Jak działa szczepionka?
Ale też luźniejsze, które zainteresują każdego:
- Jak dawniej żyły domowe zwierzaki?
- Dlaczego nie można głaskać małych saren?
- Czy 1 rok życia psa to 7 lat ludzkich?
Jeżeli chodzi o prezenty, to uważam (i to jest moje zdanie, więc absolutnie nie musicie się z nim zgadzać), że lepiej dać drugiej osobie taki, który w 100% wiąże się z zainteresowaniami obdarowanego, niż na siłę czegoś od niego wymagać.
Oczywiście nie twierdzę, że tą książką nie da się zainteresować tym tematem młodego człowieka, ale to jest jednak kwestia bardzo indywidualna.
Ja kocham zwierzęta. Zresztą moje dziecko również. Sami mamy psa, królika i kota. I gdybyśmy tylko mieli warunki, zamieszkałyby z nami kolejne. I chociaż napiszę to z bólem serca : nie oszukujmy się - czy nam się to podoba, czy nie, nie każdy musi je lubić.
A tę książkę możemy kupić zawsze. Po prostu zawsze. Nie ważne, czy to będzie poniedziałek, środa, czy sobota. Styczeń, maj, czy wrzesień. Czy będzie świeciło słońce, czy będzie padał deszcz lub śnieg. Czy będą to urodziny, imieniny, pierwszy dzień szkoły, czy jeszcze coś innego.
Spodoba się ona każdemu, kto lubi zwierzęta i się nimi interesuje. Będzie też pomocna w szkole, bo zawsze fajnie jest zabłysnąć dodatkową wiedzą 😉
Jej cena względem samej treści, jak i wykonania (Pani Justyno, miała Pani rację - ilustracje Tomasza Pląskowskiego są rewelacyjne 😍) nie jest wygórowana. Zresztą sami się przekonacie, bo poniżej wyświetli się Wam porównywarka cen.
Nam się bardzo spodobała, bo oprócz wiedzy teoretycznej, dostarczyła nam wielu tematów do bardzo ciekawych dyskusji, aczkolwiek młody czeka, aż ukaże się książka powiązana z zawodem... nauczyciela 🙈 Przyszli rodzice, strzeżcie się - moje dziecko będzie uczyło Wasze matematyki 😉
A jeżeli już jesteśmy przy Dragonie, to korzystając z okazji chciałabym zwrócić Waszą uwagę na dwie propozycje tego wydawnictwa dla dorosłych czytelników.
Mianowicie na "Szepty gwiazd" Anny Łajkowskiej oraz na "Odkąd Cię poznałam" Iwony Sobolewskiej. Spokojnie, nie będę się teraz o nich rozpisywała, bo już i tak pewnie macie dość. Dobra informacja jest taka, że nie będę też ich polecała fanom fantastyki, horrorów, czy kryminałów.
Ale jeżeli lubicie dobre powieści obyczajowe z ciekawie naszkicowanymi bohaterami i wciągającą fabułą, miejcie na nie oko 😉
Subskrybuj:
Posty (Atom)
"Pierścionek z cyrkonią" Krzysztof Piotr Łabenda
Recenzja patronacka. W " Pierścionku z cyrkonią" 💍 Krzysztof Piotr Łabenda odpowiada na pytanie : Czy można przez całe...
-
Dziś przychodzę do Was z recenzją książki, którą wydawnictwo ochrzciło mianem najbardziej romantycznej powieścią tego roku, czyli "Ev...
-
Pod Białymstokiem znaleziono ciała dwóch modelek - ofiar handlarzy narządami. Do międzynarodowego śledztwa zostaje włączona agentka CBŚ, p...
-
Moi Drodzy, dzisiaj mam dla Was wpis bez mojego gadania, narzekania, czy też polecenia 😉 Poniżej znajdziecie po prostu kilka jesienno-...